Zazwyczaj staram się podchodzić do nowo poznawanego zapachu z pewną dozą sceptycyzmu, nie budować wcześniej w umyśle obrazów utkanych z wyobrażeń jakie to dane perfumy powinny być. Powiedzmy, że ekscytacja wywołana nutami zapachowymi może być uzasadniona, gorzej jeżeli kiełkuje ona w oparciu o nazwę albo odpowiednio sugestywny opis. Im bardziej obiecująca wizja, tym większy zawód jeśli przy pierwszym kontakcie z perfumami okazuje się, że coś tu nie gra ;)
Ale przecież nie zawsze po odkorkowaniu flakonu czeka rozczarowanie.
O, choćby L’eau Guerriere okazał się właśnie taki, jaki miał być.