Wygląda
na to, że w sierpniu mam szansę pobić rekord, jeśli chodzi o ilość wpisów.
Szkoda, że zanosi się raczej na rekord niechlubny. A plany były wielce
chwalebne, zabrać się do roboty, systematyczność, itepe…
I
co z tego wyszło? To, co zwykle w przypadku tego typu postanowień. Czyli,
ujmując rzecz metaforycznie – kupa ;)
Przechodząc
do przyjemniejszych i właściwszych rozważań; jest taka część doby, która
sprzyja uczuciom rozbuchanym i mimowolnie otwiera umysł na wzmożoną
intensywność przeżyć. Wybór tejże pory to rzecz subiektywna, w moim przypadku
jest jednak oczywisty – jak już chyba kiedyś mi się wymsknęło, żeruję najchętniej nocą.
Gdzieś
kiedyś czytałam, że ponoć wielu pisarzy przyznaje, że najlepiej tworzy im się
pomiędzy godziną pierwszą a trzecią w nocy. To zapewne znaczne uogólnienie,
jednak coś w tym jest… Do miana pisarza mi daleko ^^, jednak jeśliby się nad
tym zastanowić, to większość moich wypocin powstawała (i powstaje), gdy wskazówki
zegara minęły już północ (tylko w swej tępocie nie mogę znaleźć gdzie
przestawia się zegar na blogu XD).
Coś
więc musi być w tej magicznej nocnej aurze; pod warunkiem, że jest się
osobnikiem lubiącym świat obleczony srebrzystym światłem księżyca, bo są też tacy, co
nad ten cudny widok przedkładają sen i następnie aktywność o poranku. Cóż,
niech i tak będzie, zawsze powtarzam, że różnorodność jest jedną z
najpiękniejszych cech tego świata ;)
Tak
się ładnie składa, że dzisiejsze pachnidło Czerń
ma w nazwie, a któż nadawałby się lepiej na myśliwego czającego się w
mroku niż oud? ;)
W
wyniku szybkiej analizy można zgadnąć, że chodzi o Black Oud. Tylko nie Montalowski, a ten od LM Parfums. I on też o
wiele bardziej zasługuję na to piękne miano.