Rzut
oka na zbiorek moich ulubionych zapachów zaowocował ostatnio zadziwiającą konstatacją – mój zachwyt nad większością z nich nie znajduje zrozumienia w
najbliższym otoczeniu.
Z
zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów jednym z liderów, jeśli chodzi o
intensywność negatywnych reakcji jest Vikt marki Slumberhouse.
Doskonale
pamiętam, jak kiedyś po oszczędnym użyciu w ilości czterech psików (tak,
to jest dla mnie ilość minimalna, tylko osławione Incense od Kamali dawkuję w ilości mniejszej, czyli psików dwóch
lub trzech ;P ), odstawiłam właśnie flakonik na półkę,
pogrążona w bliżej nieokreślonych rozmyślaniach, gdy usłyszałam z drugiego pokoju pełen przerażenia krzyk mojej Mamy:
Co to jest?!
Po
chwili dołączyło do niego wygłoszone podejrzliwym tonem przypuszczenie:
Wyperfumowałaś się?
(Tak
na marginesie, to chyba dobrze świadczy o sile rażenia wzmiankowanych perfum XD)
W
ramach testów porównawczych podetkałam odkorkowany flakon pod nos Siostrze,
lecz i tu czekało mnie przykre zaskoczenie. Po ledwie pobieżnym kontakcie
węchowym, Siostra najpierw lekko wytrzeszczyła oczy, a następnie stwierdziła,
nie bez pewnego uznania w głosie:
Faktycznie, to dopiero jest smród.
(Ale
czego spodziewać się po osobie, która taki skarb jak Bowmakers, uważa za największe paskudztwo w moim zbiorze ;)
)
Czyż
więc faktycznie możliwe jest, że Vikt is
viscious?