środa, 18 kwietnia 2012

Nocni wędrowcy

Upalne to było lato, dziwne lato, w którym stracono Rosenbergów, a ja siedziałam w Nowym Jorku i nie bardzo wiedziałam, po co i dlaczego. (…) Sam Nowy Jork był wystarczająco ohydny. O dziewiątej rano nie było już śladu po niby to wiejskim powietrzu, co nie wiadomo jakim sposobem wkradało się nocą do miasta. Rozwiewało się, znikało z pamięci niczym słodki sen. Na dnie granitowych kanionów rozpalone ulice dygotały w słonecznym pyle. Dachy samochodów skrzyły się i skwierczały, suchy, piekący kurz zapylał oczy, drażnił krtań.

Dziwny, zaiste, jest również obiekt mojego dzisiejszego wywodu. Ma w sobie coś zarazem pociągającego, jak i dziwnie obcego, wzbudzającego rezerwę i odpychającego. Ale przyciąga chyba mocniej niż odpycha ^^
Oto Undergreen Black.



Nie pamiętałam o tym, że w mieszkaniu Lenny’ego była klimatyzacja, i kiedy znalazłam się na ulicy, aż się zatoczyłam, uderzona falą tropikalnego fetoru, która ogarnęła mnie znienacka. Asfalt przez cały dzień pochłaniał gorące, smrodliwe wyziewy ulicy, a nocą wypuszczał je z siebie. Dostałam tym jak pięścią między oczy.

No, może ja nie dostałam aż pięścią między oczy, ale pierwszy wdech rzeczywiście stanowił niezwykłe przeżycie ;)
Faktycznie, skojarzenie z lateksem czy też gumą nieomal gwarantowane. Na początku uderza bliżej nie sprecyzowana syntetyczna woń, przywodząca na myśl składowisko zużytych opon. Czarny kauczuk stał się już miękki, rozpada się i kruszy w palcach. Chociaż równie dobrze może być tylko czarny śladem na jezdni, pozostały po zbyt gwałtownym ruszeniu autem.
Zawędrowaliśmy w jakieś postindustrialne dzielnice miasta, gdzie snujemy się wśród opuszczonych hal fabrycznych, w które tchnięto jednak nowego ducha, przekształcając je w modne lofty. 

Po kilku chwilach guma pozwala dojść do głosu również innym nutom. Pojawiają się przyprawy: pieprz i sproszkowany cynamon, a także charakterystyczna słodkawa lukrecja. Kompozycja staje się bardziej sucha i nieco cieplejsza. Nieco ostrości dodaje woń gorzkiej, czarnej kawy.


Stanęłam na lewo od okna, przyłożyłam twarz do framugi, co pozwoliło mi spojrzeć na ulicę. W oddali kołysała się leciutko sylwetka gmachu Narodów Zjednoczonych. W ciemnościach nocy budynek ten wyglądał jak wielki, zielony, niesamowity plaster miodu. Może są takie na Marsie. Wzdłuż jezdni mrugały białe i czerwone światła, a dalej latarnie mostów, których nazw nie znałam. Cisza podziałała na mnie przygnębiająco. Nie ta na zewnątrz, ale ta we mnie.
Wiedziałam doskonale, że sunące wzdłuż ulic samochody hałasują, że znajdujący się w nich ludzie, ludzie mieszkający za fasadami tych wszystkich domów, wydają z siebie najrozmaitsze dźwięki, że rzeka szumi, ale ja tego wszystkiego nie słyszę. Miasto wisiało za moim oknem płaskie jak afisz, połyskujące i migotliwe, ale co z tego, co z tego, skoro nic do mnie nie docierało.

Obrazu dopełnia oud, ale w tym wydaniu dość… subtelny (jak na oud ^^). Wyczuwalny ciągle w tle, ale jakby nieco stłumiony i pozbawiony swojej lepkości. Co nie znaczy, że jest mało znaczący; co to, to nie ;) Idealnie dopełnia kompozycję, nadając jej aksamitnej głębi.

Black świetnie odzwierciedla tę porę, kiedy noc już nieco straciła swój impet, ale do świtu zostało jeszcze trochę czasu. Nocni wędrowcy przysiedli, nieco zmęczeni, w całodobowej kawiarni; przyglądają się bezmyślnym wzrokiem opustoszałym ulicom. Przez chwilę może się wydawać, że zrobiło się nieco sennie, ale z oddali co jakiś czas dobiega warkot przejeżdżających samochodów, za rogiem słychać kroki spóźnionych przechodniów. Wszak Miasto nigdy nie śpi.

Cytaty pochodzą ze Szklanego klosza Sylvii Plath (wybaczcie, jeśli przydługie ^^).
Ilustracje:
trekearth.com
archive.com

8 komentarzy:

  1. W pewien sposób fascynujące jest jak podatny na interpretację jest to zapach. Na mnie to zwykła, ordynarna guma czytam jednak, że potrafi pachnieć drewnianym kościółkom, sklepem Herbapolu albo-jak u Ciebie-nocną samotnością wielkiego miasta.
    Szkoda, że na mnie układa się tak podle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaiste, ale "gumowatość" doskonale rozumiem ;)

      Tylko w moim przypadku nie jest to odstręczające - mniejsza z tym, czy dlatego, że mimo wszystko to "inaczej-układająca-się-guma" niż na Tobie, czy dlatego, że od dzieciństwa, oprócz uwielbienia dla "normalnych" zapachów, wykazywałam niezrozumiałą dla otoczenia fascynację pewnymi osobliwymi woniami (kadzidło kościelne to jeszcze nic, oprócz tego była pasta do podłóg, świeża farba, rozpuszczalnik, wędzony dym z ogniska... ^^).

      Usuń
  2. Witam się pierwszy raz pisząc komentarz, jako gość podczytuje jakiś już czas:)

    Na mnie nie pachnie gumą, lateksem, ani niczym z tym skojarzonym :). Aż ciekawa jestem tych przeżyć... gdyby tak można było pożyczyć czyjąś skórę i nos...:P

    Hopper to jeden z moich ulubionych malarzy, na jego obrazach jest tyle pustki i samotności...zawieszam się jak je oglądam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również witam w pierwszym "odpisie" na komentarz ^^ Cieszę się, że tu zawitałaś ;)

      Co do malarstwa Hoppera mam podobne odczucia; zawsze wydawały mi się taki surowe, ale obdarzone niesamowitą siłą przekazu.

      Usuń
  3. Kurczę, naprawdę powinnam przetestować to jeszcze raz. ;) Macie wszyscy tak różnorodne wizje Black, że moja ciekawość powoli zaczyna stawiać chęć przetestowania B. ponad stosami innych. ;)
    Druga z Twoich ilustracji, BTW, przypomina mi pewną wizażową zabawę. ;)) Szkoda, że wtedy nie znałyśmy Black. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, jak tu zamieszczałam tę ilustrację, też sobie pomyślałam, że w przypadku tego skojarzenia konieczna jest aktualizacja ^^

      Usuń
  4. Zapraszam do kolejnej zabawy- może znów dasz się skusić?

    OdpowiedzUsuń
  5. Akiyo, dołączam do prośby Rybki. ;)
    Tu masz dowód naoczny:
    http://pracownia-alchemiczna.blogspot.com/2012/05/ksztatuje-mnie-literatura.html

    OdpowiedzUsuń