poniedziałek, 31 grudnia 2012

Opowieści z Sonomy, część III

część I
część II


Jesienne powietrze otulało świat senną poświatą gasnącego światła, jednak pod powierzchnią pozornej ciszy i melancholii kryło się podskórne napięcie, kłujące tysiącem igieł i mącące myśli na kształt ogromnego wiru.
Dziewczyna pognała na swym czarnym rumaku w kierunku Pustkowi, gdzie wedle słów tych, których pytała, miała mieszkać czarodziejka.
Książę miotał się po swoim więzieniu, a samotność ciążyła mu jak nigdy wcześniej.
Spokój opuścił również Młodego Króla. Jego gniew rozgorzał na dobre, gdy dowiedział się, że Dziewczyna opuściła zamek przeklętego Księcia, aby odszukać czarodziejkę. Pożądanie płonęło w nim ogniem intensywnym jak karmiące się płomieniami żagwie, a urażona duma zatruwała myśli lepkimi mackami czarnej jak pustka smoły.
To, co przeżywało każde z nich nie było jednak obce tak wielu innym, często anonimowym bohaterom nieopowiedzianych historii.

Bo każdy kiedyś poznał jak bolesnym ogniem mogą palić emocje i jak cierpki jest popiół niespełnienia.
Każdy wiedział jak słodkie są marzenia, a jak gorzka może być miłość.
Każdy wiedział z jaką siłą może płonąć Fireside Intense.


poniedziałek, 26 listopada 2012

Opowieści z Sonomy, część II

część I


Dziewczyna dość szybko zaczęła sprawiać kłopoty. Już w dzieciństwie dał znać o sobie jej uparty charakter. Ponieważ pochodziła z wysokiego rodu, odebrała staranne wykształcenie, właściwe szlachetnie urodzonym damom, lecz szybko stało się jasne, że nie ma zamiaru zaprzątać sobie głowy konwenansami. Nie żałowała rozmówcom kąśliwych i niebywale celnych uwag, a zdarzało się, że w przypadku ostrzejszej wymiany zdań nie wahała się przejść do rękoczynów. Gdy dorosła, stała się jeszcze bardziej krnąbrna. Nie szukała towarzystwa, a jej ulubioną rozrywką były samotne konne przejażdżki wzdłuż kamienistego wybrzeża. Za nic miała sobie to, że jej rękę przyrzeczono następcy tronu i w przyszłości miała zostać królową.

Szeptano, że to wszystko dlatego, iż jej ojciec, nie doczekawszy się syna, na zbyt wiele pozwalał jedynaczce. Inni powtarzali, że wdała się w matkę, która wcale nie była, jak oficjalnie głoszono, księżniczką z jakiegoś pomniejszego granicznego państewka, ale w rzeczywistości należała do Ukrytych – tajemniczych klanów świetnie wyszkolonych zabójców i szpiegów żyjących gdzieś w górach.

Ona jest niezwykła, jak czarna ambra, o której krążą legendy, ale którą jak dotąd rzadko komu udało się znaleźć na plaży, mówili rybacy.
Bo Dziewczyna była niesamowita jak Ambre Noir.




wtorek, 20 listopada 2012

Dawno, dawno temu…


…w odległej krainie (w końcu takie opowieści zwykle dzieją się daleko stąd), gdzieś prawie na końcu świata, nawet nie za górami i lasami, ale jeszcze dalej… Za pustynią o wydmach nie z piasku, lecz z drobinek szkła mieniących się w słońcu niczym brylantowe odblaski i za morzem o wodach w odcieniu ciemnego fioletu, odbijających trzy księżyce i miriady gwiazdozbiorów o nazwach trudnych do wymówienia i zapamiętania… Za płaskowyżem, gdzie łatwo było zgubić drogę i gdzie tygodniami można było wędrować, nie napotykając żadnej żywej istoty i na którym, jak powiadają, wśród wyjącego wiatru dało się czasem słyszeć zawodzenia i szepty dawno umarłych… Tam daleko rozciągało się potężne królestwo, do którego docierali nieliczni, ale o którego skarbach krążyły najrozmaitsze legendy. Jego stolica uchodziła za najpiękniejsze miasto świata, a gdy oczom przybyszów, którzy wspięli się na jedno ze wzgórz, ukazywał się zarys królewskiego pałacu, ukrytego wśród kompleksu ogrodów, z ich ust mimowolnie wydobywały się okrzyki zachwytu. 

Ale było też miejsce, którego unikano jak ognia. Które uchodziło za przeklęte siedlisko demonów.
Właśnie tam, wcale nie tak daleko od stolicy, wśród okolicznych gór, znajdował się niewielki zamek; ukryty w nieprzebytych lasach, zazwyczaj osnuty kłębami błękitnej mgły. Sprawiał wrażenie budowli jak ze snu, delikatnej, o powyginanych dachach,  zdobionej misterną ornamentyką godną stylu Urnes.


A w tym zamku mieszkał młody książę, piękny jak… kadzidło. Czyste kadzidło.
Piękny jak Incense Pure.



niedziela, 4 listopada 2012

Chłodny świt


Dzieła sygnowane nazwiskiem Oliviera Durbano należą do tych, które automatycznie trafiają do szufladki podpisanej koniecznie trzeba przetestować, choćby nie wiem jakie dziwactwa figurowały w składzie. Nie przeszkadza mi również, że seria rozrasta się ponad planowane siedem kompozycji.
Skłamałabym, gdybym rzekła iż wszystkie z dotychczasowych dzieł wzbudzają mój entuzjazm, jednak dwa z nich stoją na tyle wysoko w moim prywatnym rankingu, że na każdą nową propozycję czekam z zainteresowaniem. Moją ciekawość mogłaby osłabić chyba tylko długa i konsekwentna seria gniotów, a na to się na razie, na szczęście, chyba nie zanosi ;)
Na Heliotrope szykowałam się więc niecierpliwie.

wtorek, 23 października 2012

Czerń otulająca


Wyznając szczerze do tego zapachu podchodziłam z dużą dozą sceptycyzmu, nie spowodowanego bynajmniej negatywnymi opiniami, ale absurdalną ceną flakonu i całą tą platynowo-luksusową otoczką. Nie przemawia to do mnie, więc ignorowałam demonstracyjnie ;)

Tak więc sampel stał w pudle i czekał, czasem tylko obwąchiwałam odkorkowany wylot, usiłując dociec, czy faktycznie zawartość zasługuje na wszystkie peany na swoją cześć.
W końcu nadszedł więc czas, aby przejść do czynu i oddziewiczyć atomizer.
I cóż mogę stwierdzić w wyniku tego eksperymentu? Tyle, że za tymi, co chwalą Black Cube stoi słuszność.

środa, 10 października 2012

Czas zamknięty w kamieniu


Nie pamiętam, czy już mówiłam (w zasadzie pisałam), że zdarza mi się natrafiać na zapachy, które porywają mnie od pierwszej chwili – i czerpię z tego faktu niezwykłą przyjemność. Lubię kiedy zapach wali mnie pięścią między oczy, bez żadnych niedomówień ;) Z tym, że jeśli przyjrzeć się moim ulubionym płynnym typom, to wychodzi na to, że przynajmniej połowa z nich przy pierwszym spotkaniu nie zrobiła na mnie powalającego wrażenia. Do rozwoju gorętszych uczuć dochodziło stopniowo ^^

Bois d’Encens należy do tych zapachów, które miały zdecydowanie długi rozbieg.
Pierwsze pobieżne testy nie wróżyły niczego specjalnie interesującego; ot, kolejne kadzidło (chociaż sam fakt bycia kadzidłem jest już czymś na plus). Na dodatek wydawało się niespecjalnie ekspansywne i wyraziste.
Gdy jednak trafiła się okazja, aby zdobyć niewielką ilość postanowiłam dać mu szansę i przyjrzeć się bliżej. I dobrze zrobiłam, bo przy kolejnym, tym razem globalnym użyciu Bois d’Encens udowodnił, że ma potencjał i odsłonił przede mną swą niezwykle piękną historię.

wtorek, 2 października 2012

Sandałowiec wśród manuskryptów


I znów zdryfowałam w stronę ciepłego, słodkawego zapachu, chociaż szczerze mówiąc liczyłam na klimaty bardziej drzewne. Sandałowiec potrafi przybierać różne formy, od ostrych, pełnych drzazg wiórów po miękkie, przytulne, wręcz senne.
Gdy mam wybierać, które z tych wcieleń odpowiada mi bardziej, bez wahania decyduję się na pierwsze. Nie mogę jednak stwierdzić, że to drugie mi się nie podoba; też zdarzają się tam obiekty interesujące ;)

Szczerze mówiąc, kiedy zobaczyłam nazwę Santal Majuscule miałam nadzieję, że efekt będzie można zakwalifikować do grupy pierwszej. A już w ogóle, patrząc na plakat stylizowany na stronicę iluminowanej średniowiecznej księgi, wyobrażałam sobie zapach suchy, raczej chłodny, być może nawet nieco zadumany ^^

środa, 26 września 2012

Kot w lawendzie


Istnieją takie składniki perfum, które wzbudzają we mnie niezdrowe podniecenie (aż przydałby się kwantyfikator mały na początku ;P). Analogicznie, istnieją też takie, względem których pozostaje sceptyczna. Na przykład taka lawenda.

Nie mogę powiedzieć, że jej zapach jest mi niemiły; co to, to nie. Wręcz przeciwnie, chętnie stosuję w lecie lawendowe kremy chłodzące do stóp, nie przeszkadzają mi żele pod prysznic, nie wspominając o lawendzie formie kwiecia surowego bądź suszonego – jeśli mój nos wystawiony jest na kontakt w miarę krótkotrwały, nie mam nic przeciwko. Ma w sobie jednak coś takiego owa fioletowa drobinka, co sprawia, że jako składnik perfum zaczyna mnie dość szybko drażnić. Dlatego, gdy widzę lawendę w składzie nie dążę zbyt intensywnie do poznania zapachu, ale nie jestem też nastawiona z góry negatywnie. Tak więc, kiedy trafiło mi się Fourreau Noir podeszłam do niego bez uprzedzeń, ale i bez zbytniego entuzjazmu. 

czwartek, 20 września 2012

Słodkie tête-à-tête


Zapewne z powodu coraz chłodniejszej, jesiennej aury naszło mnie dziś wyjątkowo na zapach słodki i otulający. Ciasteczkowy wręcz. W celu zaspokojenia niecodziennej zachcianki sięgnęłam do pudełka z próbkami i szybko wyłowiłam z niego Vanille Aoud od M. Micallef.
Nie da się ukryć, zapach zaspokoił moje pragnienie słodyczy. Z nawiązką nawet ;)



środa, 5 września 2012

Mały popis ekstrawersji ;)

A wszystko z racji taga, którym mnie ostatnio (ostatnio, jak ostatnio; jakiś miesiąc temu...) obdarowano. Wszystko, co tu dziś zaserwuję, ma miejsce z winy Sabbath, która z jakichś dziwnych powodów uznała, że moje wynurzenia na poniższe mini-tematy mogą być warte przeczytania ;P

środa, 29 sierpnia 2012

Night of hunters


Wygląda na to, że w sierpniu mam szansę pobić rekord, jeśli chodzi o ilość wpisów. Szkoda, że zanosi się raczej na rekord niechlubny. A plany były wielce chwalebne, zabrać się do roboty, systematyczność, itepe…
I co z tego wyszło? To, co zwykle w przypadku tego typu postanowień. Czyli, ujmując rzecz metaforycznie – kupa ;)

Przechodząc do przyjemniejszych i właściwszych rozważań; jest taka część doby, która sprzyja uczuciom rozbuchanym i mimowolnie otwiera umysł na wzmożoną intensywność przeżyć. Wybór tejże pory to rzecz subiektywna, w moim przypadku jest jednak oczywisty – jak już chyba kiedyś mi się wymsknęło, żeruję najchętniej nocą.

Gdzieś kiedyś czytałam, że ponoć wielu pisarzy przyznaje, że najlepiej tworzy im się pomiędzy godziną pierwszą a trzecią w nocy. To zapewne znaczne uogólnienie, jednak coś w tym jest… Do miana pisarza mi daleko ^^, jednak jeśliby się nad tym zastanowić, to większość moich wypocin powstawała (i powstaje), gdy wskazówki zegara minęły już północ (tylko w swej tępocie nie mogę znaleźć gdzie przestawia się zegar na blogu XD).
Coś więc musi być w tej magicznej nocnej aurze; pod warunkiem, że jest się osobnikiem lubiącym świat obleczony srebrzystym światłem księżyca, bo są też tacy, co nad ten cudny widok przedkładają sen i następnie aktywność o poranku. Cóż, niech i tak będzie, zawsze powtarzam, że różnorodność jest jedną z najpiękniejszych cech tego świata ;)

Tak się ładnie składa, że dzisiejsze pachnidło Czerń ma w nazwie, a któż nadawałby się lepiej na myśliwego czającego się w mroku niż oud? ;)
W wyniku szybkiej analizy można zgadnąć, że chodzi o Black Oud. Tylko nie Montalowski, a ten od LM Parfums. I on też o wiele bardziej zasługuję na to piękne miano.


wtorek, 24 lipca 2012

Pieśń o łuku


Ostatnio w moim umyśle zakiełkowało spostrzeżenie, że dawno nic mnie nie zauroczyło absolutnie. I uznałam, o zgrozo, że trochę mi brakuje tego uczucia. W sumie to głupie, bo niby czego tu żałować? Że w sferze pożądania kolejnych flakonów zapanował względny spokój? Nic tylko się cieszyć i upajać tym błogosławionym stanem umysłu. (Choć to i tak przesada; są trzy czy cztery obiekty, co do których decyzja już zapadła, tylko powstrzymuję się celem stopniowania napięcia oraz z powodów prozaiczno-ekonomomicznych^^).

Może moja postawa świadczy więc o godnej pogardy zachłanności i nieumiejętności czerpania radości z zastanego stanu rzeczy? Obrzydliwej cesze, właściwej ludziom nieumiarkowanym? Obmierzłym personifikacjom chciwości rodem ze średniowiecznych drzeworytów i rycin?
Zaraz, zaraz, dość tego! Dajmy spokój temu taniemu moralizowaniu! ^^A może to po prostu głód wiedzy i nieokiełznane pragnienie odkrywania nowych lądów? Ciekawość co też kryje się za horyzontem, napędzana rozbuchaną wyobraźnią? To wytłumaczenie brzmi zdecydowanie lepiej ;)

Nie ma sensu przeciągać tych wywodów, zwłaszcza, że zmierzają do dość oczywistej konkluzji – z przytulnego marazmu wyrwał mnie kolejny, godny gwałtownego pożądania obiekt. A uściślając, dwa obiekty.
Jeden już ustrzeliłam ^^ Drugiego jeszcze nie.
I o tym drugim dziś opowiem.



poniedziałek, 16 lipca 2012

Pieprzny powiew w morzu traw ;)


Przymierzając się do kolejnego wpisu, zauważyłam, że jak dotąd nie poświęciłam żadnego posta zapachom od Comme des Garçons. Zważywszy na fakt, że w gronie moich ulubieńców znajduje się trzech przedstawicieli tej marki, najwyższy czas w końcu poświęcić jej kilka słów. O faworytach będzie innym razem, dziś za to pomarudzę co nieco o dwóch kolorach z nowej serii Play.

Wystarczy rzut oka na dostępne barwy i spis nut, aby bez trudu dokonać wyboru najlepiej rokującego kandydata.


sobota, 30 czerwca 2012

Post-apokaliptyczny spacerek


Różne obrazy wymagają różnej oprawy ^^ A gdyby tak się przez chwilę zastanowić, jaki zapach byłby najlepszym towarzyszem na spacer po opustoszałym postindustrialnym mieście? 
Nie do końca wiadomo, czy jego mieszkańcy niedawno opuścili to miejsce, czy też kryją się gdzieś wśród monumentalnych wieżowców, przemykając w labiryncie wąskich ulic i podwórek, do których prawie nie dociera dzienne światło. Miasto wydaje się przytłaczać swoim ogromem, a jednocześnie dusić klaustrofobiczną ciasnotą.


piątek, 22 czerwca 2012

Róża nocną porą


Jaki obraz może przyjść do głowy na hasło gotycki horror? Zapewne pojawi się stała kolekcja skojarzeń, nawiedzone wiktoriańskie dworki, mgły, czarne suknie, skrzypiące schody, świece gaszone nagłymi podmuchami wiatru i niecne tajemnice ukrywane przez lata. Dla jednych tego typu estetyka pozostanie zupełnie obojętna bądź przestylizowana, inni piszczą z zachwytu już na sam widok kruków siedzących na nagich konarach drzew ^^
Fakt, trochę tego wszystkiego już było…

Tak samo może wydawać się, że duet róży z oudem został już przerobiony na dziesiątą stronę. Czyż więc kolejna wariacja na temat tego związku może wzbudzić zainteresowanie, skoro to już było? Oczywiście, że może, zwłaszcza wśród fanów gatunku. Co z tego, że było; wszystko już było ;) Ważne w jakiej formie zostanie podane. 



środa, 6 czerwca 2012

Indianie i kowboje


Tak się uroczo złożyło, że tym razem zagłębię się w klimaty nadzwyczaj przyjemne – określane ogólnie jako dymne. Wszystko rzecz jasna jest względne; wspomniane wyżej klimaty przyjemne są dla mnie, lecz mam świadomość, że moje zachwyty często spotykają się z wymownym wykrzywieniem warg osób, z którymi chcę się podzielić swoim odkryciem ;)

Pierwsza z opisywanych kompozycji odwołuje się do tradycyjnych wierzeń i kultów ludów określanych dziś zbiorczym mianem tradycji bądź kultury Missisipi. Chociaż tego typu klasyfikacja to wynalazek dwudziestowiecznych badaczy i ówcześni mieszkańcy tamtych terenów niekoniecznie musieli poczuwać się do bycia jakąś wspólnotą, to jednak pewne elementy łączące bez trudu by się znalazły, a to wystarczy do wysnucia odpowiednich teorii. No i w końcu ktoś musiał budować te kopce ;)
Nie miejsce to jednak na analizę pojedynczych artefaktów, ważniejszy jest obraz, który można na jej podstawie odtworzyć. Nieważne, że miejscami hipotetyczny i być może trochę podrasowany, w końcu im ciekawszy, tym lepszy ;)
A Mississippi Medicine od D.S. & Durga na miano dzieła ciekawego zasługuje z pewnością.


środa, 30 maja 2012

Pełnia lata


Dla poetyckiego przedstawienia upływu czasu często służy cykl wegetacyjny. Na obrazku najpierw pojawia się drzewko osypane białym lub blado-różowym kwieciem, później pokryte gąszczem intensywnie zielonego listowia, przechodzącego następnie w płomienne barwy, aby wreszcie skończyć w postaci czarnych nagich konarów. Może być też nieco szerszy krajobraz, ale zmienne warunki atmosferyczne i roślinność muszą być obecne ;) To dość trafne przedstawienie, nie mam nic przeciwko.

Ale równocześnie mam wrażenie, że to samo można by oddać za pomocą samego światła. A konkretniej światła popołudniowo-wieczornego słońca. W marcu jego promienie stają się ostre jak nóż, rozcinając krystaliczne niebo; późną wiosną i u progu lata są pełne pasji i energii, niczym uwertura do Jeziora Łabędziego. Potrafią zamienić zwykłe betonowe bloki mieszkalne i skłębione chmury w scenerię godną baśniowej opowieści ;) Z czasem światło pozornie traci swoją porywczość, staję się nieco spokojniejsze i świadome swojej mocy, ale jednocześnie nadal niesie ze sobą skondensowane emocje i pragnienia. Jesienne zachody słońca osnuwają są delikatną mgiełką nieprzejrzystości, przepełniają nostalgią i wspomnieniami. Nie ma tu ostrości, promienie przypominają raczej smugi farby na płótnie. Gasną i cichną, coraz bardziej rozmywając się wśród fioletowego mroku. Zimą stają się jeszcze bardziej wycofane i senne, zanurzone w jakimś dziwnym oddaleniu od świata.
Tak… światło również zatacza odwieczny krąg narodzin i śmierci, blasku i przygasania…  


Do tytułowej pory roku zostało jeszcze trochę czasu, ale wystarczy chwila z Baque od Slumberhouse, aby przenieść się na leniwą wędrówkę po polnych dróżkach oblanych właśnie takimi, lepkimi promieniami letniego słońca.  

piątek, 18 maja 2012

Na literacko znów


Pora na kolejny wpis literacki. Najwyższy czas na mobilizację i odrobienie zadania narzuconego z dwóch źródeł, Rybnego i Wiedźmowego ^^
Postaram się więc dokonać karkołomnego wyczynu i wyłonić z nawały moich papierowych przyjaciół tę najważniejszą szóstkę. Aczkolwiek obawiam się, że nie obędzie się bez małego oszustwa (albo twórczej interpretacji polecenia ^^) – bo główni bohaterowie pojawią się w towarzystwie satelitów ;)
Miałam również moment wahania, czym kierować się przy wyborze – być może mogłabym znaleźć pozycje mądrzejsze, które przecież wniosły wiele do mojego życia i sposobu myślenia, jednak postanowiłam iść za głosem serca. Cóż, tak już mam – najbardziej pamiętam te książki, którym zawdzięczam zarwane noce ;)
A, kolejność zupełnie przypadkowa.

środa, 9 maja 2012

Indie w kolorze sepii

Ponoć zapach potrafi przywołać wspomnienie z równie dużą siłą co obraz lub zasłyszana opowieść. Dlatego perfumy idealnie nadają się na szkatułkę do przechowywania wspomnień ^^

Może to na przykład być wspomnienie Indii. I w przypadku My Indian Childhood od D.S. & Durga faktycznie, nietrudno taki obraz sobie wymalować w umyśle.



niedziela, 6 maja 2012

Mściwy duch

Znowu przytrafił się pewien zastój, w efekcie czego mamy kolejny hiatus na blogu ;) Najwyższy czas na restart umysłowy. Klimatyczny restart ^^


Opowieści o duchach nie są czymś specyficznym dla jakiegoś konkretnego kręgu kulturowego; można zaryzykować stwierdzenie, że występują dość powszechnie. Tak samo wszędzie podobne są powody, dla których dusza zmarłego nie może zaznać spokoju; niedokończone sprawy na tym świecie, zła śmierć czy niedopełnienie obrzędów zapewniających właściwy pochówek. Albo zemsta ;)
O tak, zemsta to doskonała motywacja i dobry punkt wyjściowy dla opowieści. Ten scenariusz też nie jest zarezerwowany dla jednej kultury, ale w pewnej tradycji doprowadzono go do perfekcji. Nietrudno zgadnąć, o kim mowa ;)  



środa, 18 kwietnia 2012

Nocni wędrowcy

Upalne to było lato, dziwne lato, w którym stracono Rosenbergów, a ja siedziałam w Nowym Jorku i nie bardzo wiedziałam, po co i dlaczego. (…) Sam Nowy Jork był wystarczająco ohydny. O dziewiątej rano nie było już śladu po niby to wiejskim powietrzu, co nie wiadomo jakim sposobem wkradało się nocą do miasta. Rozwiewało się, znikało z pamięci niczym słodki sen. Na dnie granitowych kanionów rozpalone ulice dygotały w słonecznym pyle. Dachy samochodów skrzyły się i skwierczały, suchy, piekący kurz zapylał oczy, drażnił krtań.

Dziwny, zaiste, jest również obiekt mojego dzisiejszego wywodu. Ma w sobie coś zarazem pociągającego, jak i dziwnie obcego, wzbudzającego rezerwę i odpychającego. Ale przyciąga chyba mocniej niż odpycha ^^
Oto Undergreen Black.



środa, 11 kwietnia 2012

Rzecz o nadmiarze

…aczkolwiek nie będzie tak poważnie, jak sugerowałby to tytuł ;)
Nie ma sensu ukrywać, że jestem fanką marki Slumberhouse. Miłości twórców do hip hopu, co prawda nie podzielam, graffiti mi nie przeszkadza (ale też niespecjalnie mnie interesuje), lecz w przypadku zapachów, dzieła panów z Portland wybitnie do mnie przemawiają. Na tyle, że po obdarzeniu uczuciem kilku z ich zapachów, liczyłam na to, że każdy kolejny dostarczy mi równie ekscytujących wrażeń.
Aż do momentu, kiedy nadziałam się na Ore ;)


wtorek, 3 kwietnia 2012

Czystość myśli

Przez ostatnie dni moją uwagę zaprzątały głównie Mistrzostwa Świata w łyżwiarstwie figurowym, tak więc nic dziwnego, że teraz, po ich zakończeniu mogę odczuwać pewien delikatny smutek. Jak zwykle skończyło się zbyt szybko ^^ Nie ukrywam, to chyba jedyny sport, który wzbudza we mnie żywsze emocje – chociaż uważam, że to bardziej dyscyplina z pogranicza sportu i sztuki.

Teraz jednak, w celu niedopuszczenia do szerzenia się rozluźnienia mentalnego, wybitnie niesłużącego pracy koncepcyjnej, należałoby okiełznać rozproszony umysł. A do tego doskonale nadaje się Olibanum marki Profumum Roma.  


środa, 28 marca 2012

Droga miecza

Zazwyczaj staram się podchodzić do nowo poznawanego zapachu z pewną dozą sceptycyzmu, nie budować wcześniej w umyśle obrazów utkanych z wyobrażeń jakie to dane perfumy powinny być. Powiedzmy, że ekscytacja wywołana nutami zapachowymi może być uzasadniona, gorzej jeżeli kiełkuje ona w oparciu o nazwę albo odpowiednio sugestywny opis. Im bardziej obiecująca wizja, tym większy zawód jeśli przy pierwszym kontakcie z perfumami okazuje się, że coś tu nie gra ;)
Ale przecież nie zawsze  po odkorkowaniu flakonu czeka rozczarowanie.
O, choćby L’eau Guerriere okazał się właśnie taki, jaki miał być.


niedziela, 25 marca 2012

Na literacko

Dziś będzie temat niezapachowy. Albo zapachowy nie wprost, bo od czego są skojarzenia. Zaproszona do zabawy przez Trzy Ryby z chęcią skorzystam, zwłaszcza, że temat zacny ;)
Oto wrota do królestwa wyobraźni...


wtorek, 20 marca 2012

Zagadki ze szczyptą magii

To była zwyczajna książka, jedno z tych bogato ilustrowanych wydawnictw skierowanych dla młodzieży, zebranych pod szyldem „zbiór legend”. Egzemplarz, o którym mówię dotyczył wilków – czyli były to Legendy o wilkach albo coś w tym rodzaju, nie pamiętam dokładnego tytułu. Mniejsza jednak z tym, pamiętam za to doskonale klimat zawartych tam opowieści.
Tak się złożyło, że moje spotkanie z wyżej wymienionym dziełem wypadło w odpowiednio malowniczych okolicznościach; koniec wakacji spędzany w górach, schyłek lata i sierpniowe lasy. Nic więc dziwnego, że dziecięca wyobraźnia, karmiona odpowiednią pożywką, zaludniała mijane podczas całodniowych wycieczek regle fantastycznymi istotami, a zapadający zmierzch szeptał o ukrytych w gąszczu drzew tajemnicach.

Bardzo możliwe, że zawarte w tamtej książce historie dotyczyły różnych regionów i czasów, jednak w mojej pamięci najbardziej utkwiły te z akcją osadzoną w XVIII-wiecznej Francji. I zapewne było tam coś o Bestii z Gévaudan.

niedziela, 4 marca 2012

Poetyka pustostanów

Dla jednych opuszczone przed laty budynki to po prostu nieestetyczne rudery psujące okolicę, dla innych to przestrzeń stanowiąca owe puste miejsca na planie miasta, dziwny krajobraz, który nie bardzo nawet istnieje w świadomości większości mieszkańców, zamieniając się w jakąś osobliwą wersję terra incognita.

 Znajdą się jednak tacy, którzy zechcą, z na ogół nierozumianym przez otoczenie, entuzjazmem eksplorować rozpadające się ruiny. Rozpadające się mury, zdemolowane klatki schodowe i wybite szyby też mogą wymalować nostalgiczny obraz. Niektóre miejsca wzbudzają jednak irracjonalną obawę. Niby nie ma ku temu żadnych przesłanek, ale pojawia się uczucie dziwnego dyskomfortu. Wystarczy świadomość, że ten oto uroczy dziewiętnastowieczny pałacyk służył kiedyś jako szpital psychiatryczny, a już zyskuje on nowy, niepokojący wymiar.

środa, 22 lutego 2012

Pochwała niesubordynacji

Niektórzy chyba tacy po prostu się już rodzą. Obdarzeni immanentnym wstrętem do wykonywania bezsensownych poleceń i nienawidzący wszelkich form przymusu. Znacie te sytuacje, kiedy macie świadomość, że każdy kolejny krok, każda następna bezczelna odzywka to przysłowiowe przeciągnięcie struny, jednak mimo wszystko nie jesteście w stanie się powstrzymać?
Zaiste, w prawdziwym życiu można tę osobliwą cechę poczytywać za wadę, będącą zazwyczaj źródłem co i rusz nowych kłopotów, jednak w literaturze sprawdza się doskonale. Uroczy arogant doskonale radzi sobie w książkach i filmach.

Gdyby Rume od marki Slumberhouse zechciał się spersonalizować, z pewnością stałby się tego typu bohaterem.


sobota, 18 lutego 2012

Samotność ekscentryka

“Chcę być żywym dziełem sztuki” – mawiała markiza Luisa Casati. 
Czy jej się to udało, czy też nie, może pozostawać kwestią dyskusyjną, jednak nie da się zaprzeczyć, że osobowością była nietuzinkową.

Luisa Adele Rosa Maria von Amann urodziła się w rodzinie bogatych mediolańskich przemysłowców, świeżo obdarzonych tytułem książęcym. Ponoć już od dzieciństwa odróżniała się od rówieśników; nieśmiała i stroniąca od zabaw z rówieśnikami, godzinami potrafiła podziwiać renesansowe dzieła i przeglądać żurnale z paryską modą. Inspiracją dla niej stały się aktorka Sarah Bernhardt oraz cesarzowa Teodora, których wizerunki natchną ją w późniejszych czasach do farbowania włosów na rudo i obrysowywania oczu czarną kredką. Przez większość okresu swojego małżeństwa z markizem Casati pozostawała z nim w separacji, bulwersując konserwatywną opinię publiczną licznymi romansami i niekonwencjonalnym stylem życia. Z czasem stanie się symbolem wyrafinowanej elegancji i sztandarowym przykładem demonicznej femme fatale swojej epoki.  

czwartek, 16 lutego 2012

Miłość przykryta kurzem

Walentynki minęły, więc mogę z czystym umieścić wpis z takim tytułem, zachowując jednocześnie postawę osoby odpowiednio ironicznej i pogardzającej tego typu wynalazkami ;)

Z drugiej strony, to może wydawać się dość smutne, że dziś często pierwszym skojarzeniem pojawiającym się w głowie na hasło „film o miłości” staje się koszmarna zbitka pod tytułem „komedia romantyczna”. Łatwo zgadnąć, że nie należę do fanów gatunku ;) Nie chcę generalizować, wszak wszędzie zdarzają się filmy lepsze i gorsze, jednak jakoś tak wyszło, że w większości wypadków pozostaje obojętne na perypetie młodych atrakcyjnych ludzi, niby niedobranych, kłócących się i przekomarzających przez pół filmu, aby w połowie odkryć, że jednak coś ich łączy, że pierwsze wrażenie było błędne. Nudzą mnie przeszkody, które ci cudowni bohaterowie muszą pokonywać na swej drodze do szczęścia, nie śmieszą niby-zabawne dialogi, wywracam oczami na końcu, gdy zakochani toną w objęciach na tle odpowiednio romantycznego pejzażu.
Jestem, jak widać, malkontenką. Wredną, czepialską i sarkastyczną. Ale przecież nie jestem osobą pozbawioną uczuć ;) Nie oszukujmy się, miłość to wdzięczny temat na opowieść. Ale to wszystko może wyglądać inaczej. 



środa, 8 lutego 2012

Eyes full of black fire

Now fully revealed by the fire and candlelight, I was amazed, more than ever, to behold the transformation of Heathcliff. He had grown a tall, athletic, well-formed man; beside whom, my master seemed quite slender and youth-like. His upright carriage suggested the idea of his having been in the army. His countenance was much older in expression and decision of feature than Mr Linton’s; it looked intelligent, and retained no marks of former degradation. A half civilized ferocity lurked yet in the depressed brows and eyes full of black fire, but it was subdued; and his manner was even dignified: quite divested of roughness, though too stern for grace.


Zanim go poznałam, słyszałam (a uściślając, to w zasadzie czytałam) o nim wiele, tak więc spodziewałam się jeszcze więcej. Miała być pożoga, dymy, mrok i nawałnica kadzidła, a jeśli chodzi o recenzje, to nieomal zewsząd tchnął zachwyt i entuzjazm. Jako że klimaty drzewno – kadzidlane bliskie są memu sercu, zapach wydawał się idealnym kandydatem na perfumowe olśnienie. Byłam pewna, że gdy tylko użyję czekającej na tę wielką chwilę próbki Black Tourmaline, utonę w oparach najcudowniejszej woni, jaką dane mi było do tamtej chwili poznać.
Cóż, rzeczywistość okazała się nie do końca zgodna z moimi oczekiwaniami. 

niedziela, 5 lutego 2012

Powitanie

Po dłuższym czasie przyczajenia i niezdecydowania postanowiłam spróbować swoich sił w zapachowym świecie blogów - zobaczymy, co z tego wyjdzie :)
Bo będzie głównie o zapachach (przynajmniej takie jest zamierzenie), ale nie wykluczam, że zdarzy mi się zdryfować na inne sfery. I pewnie to będą bardziej moje subiektywne odczucia niż analityczna recenzja, ale może nie będzie tragicznie...
Cóż... więc do dzieła ;)