Ostatnio
w moim umyśle zakiełkowało spostrzeżenie, że dawno nic mnie nie zauroczyło
absolutnie. I uznałam, o zgrozo, że trochę mi brakuje tego uczucia. W sumie to
głupie, bo niby czego tu żałować? Że w sferze pożądania kolejnych flakonów
zapanował względny spokój? Nic tylko się cieszyć i upajać tym błogosławionym
stanem umysłu. (Choć to i tak przesada; są trzy czy cztery obiekty, co do których decyzja już zapadła, tylko powstrzymuję się celem stopniowania napięcia oraz z powodów prozaiczno-ekonomomicznych^^).
Może
moja postawa świadczy więc o godnej pogardy zachłanności i nieumiejętności
czerpania radości z zastanego stanu rzeczy? Obrzydliwej cesze, właściwej
ludziom nieumiarkowanym? Obmierzłym personifikacjom chciwości rodem ze
średniowiecznych drzeworytów i rycin?
Zaraz,
zaraz, dość tego! Dajmy spokój temu taniemu
moralizowaniu! ^^A może to po prostu głód wiedzy i nieokiełznane pragnienie
odkrywania nowych lądów? Ciekawość co też kryje się za horyzontem, napędzana
rozbuchaną wyobraźnią? To wytłumaczenie brzmi zdecydowanie lepiej ;)
Nie
ma sensu przeciągać tych wywodów, zwłaszcza, że zmierzają do dość oczywistej
konkluzji – z przytulnego marazmu wyrwał mnie kolejny, godny gwałtownego
pożądania obiekt. A uściślając, dwa obiekty.
Jeden
już ustrzeliłam ^^ Drugiego jeszcze
nie.
I
o tym drugim dziś opowiem.