poniedziałek, 26 listopada 2012

Opowieści z Sonomy, część II

część I


Dziewczyna dość szybko zaczęła sprawiać kłopoty. Już w dzieciństwie dał znać o sobie jej uparty charakter. Ponieważ pochodziła z wysokiego rodu, odebrała staranne wykształcenie, właściwe szlachetnie urodzonym damom, lecz szybko stało się jasne, że nie ma zamiaru zaprzątać sobie głowy konwenansami. Nie żałowała rozmówcom kąśliwych i niebywale celnych uwag, a zdarzało się, że w przypadku ostrzejszej wymiany zdań nie wahała się przejść do rękoczynów. Gdy dorosła, stała się jeszcze bardziej krnąbrna. Nie szukała towarzystwa, a jej ulubioną rozrywką były samotne konne przejażdżki wzdłuż kamienistego wybrzeża. Za nic miała sobie to, że jej rękę przyrzeczono następcy tronu i w przyszłości miała zostać królową.

Szeptano, że to wszystko dlatego, iż jej ojciec, nie doczekawszy się syna, na zbyt wiele pozwalał jedynaczce. Inni powtarzali, że wdała się w matkę, która wcale nie była, jak oficjalnie głoszono, księżniczką z jakiegoś pomniejszego granicznego państewka, ale w rzeczywistości należała do Ukrytych – tajemniczych klanów świetnie wyszkolonych zabójców i szpiegów żyjących gdzieś w górach.

Ona jest niezwykła, jak czarna ambra, o której krążą legendy, ale którą jak dotąd rzadko komu udało się znaleźć na plaży, mówili rybacy.
Bo Dziewczyna była niesamowita jak Ambre Noir.




wtorek, 20 listopada 2012

Dawno, dawno temu…


…w odległej krainie (w końcu takie opowieści zwykle dzieją się daleko stąd), gdzieś prawie na końcu świata, nawet nie za górami i lasami, ale jeszcze dalej… Za pustynią o wydmach nie z piasku, lecz z drobinek szkła mieniących się w słońcu niczym brylantowe odblaski i za morzem o wodach w odcieniu ciemnego fioletu, odbijających trzy księżyce i miriady gwiazdozbiorów o nazwach trudnych do wymówienia i zapamiętania… Za płaskowyżem, gdzie łatwo było zgubić drogę i gdzie tygodniami można było wędrować, nie napotykając żadnej żywej istoty i na którym, jak powiadają, wśród wyjącego wiatru dało się czasem słyszeć zawodzenia i szepty dawno umarłych… Tam daleko rozciągało się potężne królestwo, do którego docierali nieliczni, ale o którego skarbach krążyły najrozmaitsze legendy. Jego stolica uchodziła za najpiękniejsze miasto świata, a gdy oczom przybyszów, którzy wspięli się na jedno ze wzgórz, ukazywał się zarys królewskiego pałacu, ukrytego wśród kompleksu ogrodów, z ich ust mimowolnie wydobywały się okrzyki zachwytu. 

Ale było też miejsce, którego unikano jak ognia. Które uchodziło za przeklęte siedlisko demonów.
Właśnie tam, wcale nie tak daleko od stolicy, wśród okolicznych gór, znajdował się niewielki zamek; ukryty w nieprzebytych lasach, zazwyczaj osnuty kłębami błękitnej mgły. Sprawiał wrażenie budowli jak ze snu, delikatnej, o powyginanych dachach,  zdobionej misterną ornamentyką godną stylu Urnes.


A w tym zamku mieszkał młody książę, piękny jak… kadzidło. Czyste kadzidło.
Piękny jak Incense Pure.



niedziela, 4 listopada 2012

Chłodny świt


Dzieła sygnowane nazwiskiem Oliviera Durbano należą do tych, które automatycznie trafiają do szufladki podpisanej koniecznie trzeba przetestować, choćby nie wiem jakie dziwactwa figurowały w składzie. Nie przeszkadza mi również, że seria rozrasta się ponad planowane siedem kompozycji.
Skłamałabym, gdybym rzekła iż wszystkie z dotychczasowych dzieł wzbudzają mój entuzjazm, jednak dwa z nich stoją na tyle wysoko w moim prywatnym rankingu, że na każdą nową propozycję czekam z zainteresowaniem. Moją ciekawość mogłaby osłabić chyba tylko długa i konsekwentna seria gniotów, a na to się na razie, na szczęście, chyba nie zanosi ;)
Na Heliotrope szykowałam się więc niecierpliwie.