piątek, 10 stycznia 2014

- You're weird

 - Sorry
 - No, that was a compliment

Przeglądając, nawet pobieżnie, moje dotychczasowe rozważania, łatwo zorientować się, jakie nuty są mi bliskie. Nietrudno tez wysnuć wnioski, do czego podchodzę z rezerwą.
Problem powstaje, gdy spotykam pewien składnik, co do którego żywię uczucia mieszane. Generalnie można powiedzieć, że moje odczucia są zazwyczaj pozytywne, brakuje jednak czegoś, co pozwoliłoby im przeskoczyć na wyższy poziom.
Wzmożonej atencji. Zachwytu. Pełgającego uwielbienia. Galopującego pożądania.
Nie.
Nic z tych rzeczy.
Zazwyczaj pozostaje na poziomie nieporywającego uznania. Dlatego większość próbek/odlewek z zapachami opartymi na paczuli wegetuje smętnie w pudle z próbkami, skazana na nędzną egzystencję, będącą wynikiem mojego niezdecydowania – są zbyt pociągające, bym chciała się ich pozbyć, lecz równocześnie zbyt mało pociągające, bym chciała ich używać.
Jakież było więc moje zaskoczenie, gdy jeden z przedstawicieli tego gatunku zafundował mi wrażenia, jakich bynajmniej nie spodziewałam się znaleźć w danym miejscu.
Tak, Luxe: Patchouli od CdG zasługuje na czysty zachwyt.

I w czysty zachwyt mnie wprawiło.


środa, 11 grudnia 2013

Nie wszystko złoto, co japońskie ;)

Lubię zapach mojej skórzanej kurtki. Lubię zapach nowych, skórzanych butów. Nie przeszkadza mi zapach skórzanych pasków ani torebek.
Czemu więc moje spotkania z zapachami bazującymi na nutach skórzanych kończą się, w większości przypadków, trwałym urazem? Cuir Ottoman przyprawił mnie o mdłości, a Tuscan Leather od Toma Forda to jedno z najgorszych testowych doświadczeń.  Nie wiem więc czemu zapalam się jak głupia do perfum z leather w nazwie bądź w nutach… ;P No, może to zbyt mocne słowo, ale pałam jakąś niezrozumiałą chęcią poznania. Może przez sympatię do skórzanych kurtek… ;P
Dodatkowo, kiedy niecni marketingowcy z Blood Concept dołożyli black w nazwie i bąknęli coś o japońskich inspiracjach ciekawość znów zepchnęła sceptycyzm w kąt. Ochoczo zaopatrzyłam się w próbkę.
Teraz wszystko jasne, dziś będzie o Black Series 0.


poniedziałek, 23 września 2013

Powrót

Oj, trochę górnolotnie zabrzmiało, niech więc będzie powrocik ;)
Tym razem to nie lenistwo było przyczyną mojego milczenia, tylko nagły nawał zaległości (czyli poniekąd lenistwo… ^^) oraz późniejsze małe wakacje.
I właśnie na rozruch naspamuję dziś kilkoma obrazkami z mojego krótkiego wyjazdu :)

Może i nie do końca na temat, zważywszy na profil mojego bloga, ale co tam.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Blask

Uwielbiam ten moment, gdy na sali kinowej zapada ciemność, kończy się blok mniej lub bardziej przygłupich reklam i z czarnej głębi ekranu powoli wynurzają się pierwsze zarysy formujące się w otwarcie opowieści. Rozbuchane oczekiwania jeszcze szaleją, nieposkromione goryczą zawodu, która nierzadko wysuwa się na pierwszy plan, gdy w miarę trwania filmu coraz wyraźniej okazuje się, że z obiecanej magii będą nici
Podobnie ma się rzecz w momencie, gdy z cichym szelestem przewracam pierwsze strony nowej książki (ha, a gdy nowa książka jest częścią cyklu, to już w ogóle, jestem jak uzależniony na widok postawionego przed nim stymulatora ;P). Albo gdy odpalam nową, wyczekiwaną długo płytę.
I zupełnie podobnie jest, gdy rozrywam kopertę i wydobywam z niej niewielki, plastikowy bądź szklany walec zawierający mililitr lub dwa pachnącej cieczy, która wcześniej zdołała zasiać w moim umyśle demona rozbudzonych nadziei. Nie, nie naciskam od razu spustu atomizera (albo nie wyrywam wciśniętego koreczka, przy moich zdolnościach rozchlapując przy tym wokół połowę zawartości – jeszcze pół biedy jak większość tego na siebie, byle nie w oko, co mi się zdarzało ^^) – obracam fiolkę w palcach, pieszcząc umysł obietnicą niezapomnianych doznań.
O tak, przeciągam jak długo się da tę cudowną chwilę między ustami a brzegiem pucharu.

Cóż, kiedyś jednak trzeba zabrać się do rzeczy ;)

Nie dziwota, że gdzieś na mieliznach podświadomości kołacze się niepokój, bo oczekiwania balansują na krawędzi. Nie raz zdarzało się, że spadały z niej na sam dół, rozkwaszając się na pomidorową miazgę. Zdarzało się też, że niby zawisały gdzieś wpół drogi, i wtedy nie bardzo wiadomo, cieszyć się czy nie – bo w sumie nie jest źle, ale zachwytu też nie ma…
Ale gdy zdołały do końca utrzymać równowagę na cienkiej grani… - eksplozja nagromadzonych emocji, ekstatyczne katharsis, mentalny orgazm, whatever – miejsce w pamięci zapewnione. A w interesującym nas przypadku – natychmiastowa werbalizacja uczuć kłębiących się w duszy – chcę mieć flakon! ;P
Tak, kiedyś chcę mieć flakon Shams od Memo *_*


piątek, 9 sierpnia 2013

Dyskretny urok elegancji

Czego można oczekiwać po zapachu, który w swej nazwie obiecuje kadzidło? Na dodatek, gdy Guerlain twierdzi, że to kadzidło mityczne, dorzuca nawiązania do Wschodu, i do tego nazywa serię Les Déserts d’Orient?

Niektórzy potrafią wyobrazić sobie wiele; tak więc gdy Encens Mythique D’Orient wpadnie im w ręce, kreują sobie w umyśle obrazy iście rozbuchane. Lecz gdy przychodzi co do czego, okazuje się, że obędzie się bez aż tak dalekiej podróży; przyjęcie, na które otrzymaliśmy zaproszenie jest, co prawda w stylu orientalnym, ale odbywa się w pałacu znajdującym się z pewnością gdzieś w Europie.


niedziela, 28 lipca 2013

Μελαγχολία

Na przekór panującej aurze nie będzie dziś wcale sielsko, słonecznie i lepko. Za oknem gorąc niemiłosierny, słońce chlasta oczy promieniami ostrymi niczym sztylety, co nie przeszkadza temu, by w duszy mieszkał chłód i mrok ;P

Do nowego (no, w miarę nowego ;)) zapachu od Comme de Garçons podeszłam bez wielkich oczekiwań. Nie żebym miała jakieś obiekcje w stosunku do marki; przeciwnie wręcz, w końcu z tego domu wyszły takie dzieła jak Hinoki, Kyoto czy Avignon (monotematyczna jestem aż do przesady, wszędzie Japonia i gotyk ^^)… ale od kilku dzieł nic nie zdołało wzbudzić mojego galopującego zachwytu.
Ha, do czasu jednak! ;)
Black zachwyt wzbudził, wyznam, już na wstępie. Zachwyt narastający wraz z każdym kolejnym użyciem. 

wtorek, 23 lipca 2013

Żadnych sentymentów

Rzeknę butnie na wstępie, irys mi niestraszny!
Skłamałabym, gdybym stwierdziła, że to moja ulubiona nuta, ale zdecydowanie częściej jestem na tak, niż na nie. Przynajmniej jak dotąd; być może jeszcze nie spotkałam na swojej drodze prawdziwie potwornego irysa. ^^

W każdym razie jedno jest pewne – Iris Nazarena od Aedes de Venustas do gatunku potworów się nie zalicza. Choć faktem jest, że charakter ma trudny ;)