środa, 9 maja 2012

Indie w kolorze sepii

Ponoć zapach potrafi przywołać wspomnienie z równie dużą siłą co obraz lub zasłyszana opowieść. Dlatego perfumy idealnie nadają się na szkatułkę do przechowywania wspomnień ^^

Może to na przykład być wspomnienie Indii. I w przypadku My Indian Childhood od D.S. & Durga faktycznie, nietrudno taki obraz sobie wymalować w umyśle.



Bohaterka tej opowieści, teraz zapewne już dość wiekowa, dawno powróciła na Wyspy i przez długie lata jej uwagę zaprzątały bardziej doraźne sprawy. Jednak wraz z upływem czasu coraz częściej zdarza jej się zadumać się nad swoją wczesną młodością, spędzoną w dalekim kraju. Gdy siedzi w swoim gustownie urządzonym salonie, jej myśli odpływają do dużego kolonialnego domu w Kalkucie, otoczonego ogrodem pełnym bujnej roślinności; pamięta duszne i wilgotne powietrze przepełnione wonią egzotycznych przypraw i ledwie słyszalnym gwarem, dochodzącym z zatłoczonych ulic, gdzieś daleko za murami rodzinnej posiadłości.
Jej dzieciństwo trwało na styku świata angielskich gentlemanów i ladies oraz obcej, fascynującej kultury, pełnej wirujących barw, przedstawień kolorowych bogów i dziwnych obyczajów, których nigdy nie udało jej się zrozumieć. I oszałamiających zapachów, tak sugestywnych, że nawet teraz czasami odnosi wrażenie, że znów wdycha tamto powietrze. Wtedy, z niejakim trudem, wspina się stromymi schodami na strych, gdzie wśród stada szpargałów i pamiątek zbieranych przez całe życie, w kącie leży mała skrzyneczka z sandałowego drewna, pełna zapomnianych przedmiotów, zupełnie bezużytecznych. Ale gdy uchyli pokrywę, nie zobaczy wyblakłych śmieci, ale tańczące wspomnienia, przemykające przed oczami niczym obrazy w iluzjonie.

W otwarciu My Indian Childhood przed moim nosem przez chwilę przemyka za to tłusty sandałowiec, teoretycznie nieobecny w nutach, więc nie wiem, czy faktycznie tam jest, czy też mój węch płata mi figle, nie chcąc wyzwolić się od mocy utartych skojarzeń Indie – drewno sandałowe ;)
Pierwsze skrzypce przejmuje jednak paczula, gęsta i sucha, tutaj pozbawiona piwnicznej nuty. Towarzyszy jej tytoń, przywodzący na myśl dochodzącą gdzieś z salonu w głębi domu subtelną woń drogich cygar.



Kwiaty obecne są od początku; na początku odrobinkę przytłumione, jednak bardzo szybko to one zaczynają dominować. Nie wiem jak w rzeczywistości pachną wymienione w nutach kewda (tudzież Pandanus) oraz champaca, jednak zapach jest znajomy. W dzieciństwie miałam zakupiony indyjskim sklepie olejek zapachowy o wdzięcznej nazwie Jasmin – odnajduję tutaj pewne podobieństwo. Gdyby rozgnieść białe kwiaty jaśminu na gęstą, oleistą masę być może pachniałyby trochę podobnie.
Taki zapach zapewne roztaczał się na werandzie, gdy nasza bohaterka siadywała wieczorami na werandzie, podziwiając w blasku księżyca kremowe kwiaty.
Trochę duszna, słodka woń panoszy się dość długo, po pewnym czasie stopniowo zaczynając coraz bardziej słabnąć. Kiedy kwiatowa ofensywa nieco traci impet w tle znowu zaczyna przewijać się sandałowiec. Jeśli to złudzenie, to dość uparte ^^ Tutaj rzekomy sandałowiec objawia się w swoim wcieleniu przytulnym; niczym misternie rzeźbiony parawan lub owa niewielka skrzyneczka; starannie wygładzone, bez drzazg i zadziorów.





Robi się dość chłodno, a przez niewielkie okna strychu przenika już niewiele światła. Pokrywa w końcu zatrzaskuje się, wspomnienia rozwiewają się niczym dym ze zdmuchniętej świecy; czas wracać na dół.

Być może nasza bohaterka w swoim życiu doświadczyła wielu przygód, ale w Indiach obyło się bez potajemnych romansów, porwań przez thugów, czy poszukiwań drogocennych skarbów ukrytych gdzieś w zapomnianych pałacach w dżungli. My Indian Childhood to zapach bogaty, pełen ciepłych uczuć i nostalgii, pozbawiony jednak gwałtownych zrywów uczuć.
Gdzieś tam na strychu został świat, który dawno przeminął. Teraz po ulicach Kalkuty spacerują inni ludzie, a perła korony brytyjskiej przestała mieć ochotę stanowić jej ozdobę. Pozostały tylko fotografie w sepii i rozmyte wspomnienia…

Źródła ilustracji:
wallpapers.si
art.com
olindianphotos.in

Etykieta niestety nieco niewłaściwa; blog mi nie chce dopuścić odpowiedniego znaczka ;(




2 komentarze:

  1. A wiesz z czym mnie sie to kojarzy?
    Z pewnym opowiadaniem o interesującej lasce imieniem Myrra, którego zakończenia dotad nie bylo mi dane poznać. Jak myslisz, poznam je nim umrę?.. :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że możesz spróbować skłonić autora do zabrania się do roboty... ;P

    OdpowiedzUsuń