Może to na przykład być wspomnienie Indii. I w przypadku My
Indian Childhood od D.S. & Durga faktycznie, nietrudno taki obraz sobie
wymalować w umyśle.
Bohaterka
tej opowieści, teraz zapewne już dość wiekowa, dawno powróciła na Wyspy i przez
długie lata jej uwagę zaprzątały bardziej doraźne sprawy. Jednak wraz z upływem
czasu coraz częściej zdarza jej się zadumać się nad swoją wczesną młodością,
spędzoną w dalekim kraju. Gdy siedzi w swoim gustownie urządzonym salonie, jej
myśli odpływają do dużego kolonialnego domu w Kalkucie, otoczonego ogrodem
pełnym bujnej roślinności; pamięta duszne i wilgotne powietrze przepełnione wonią
egzotycznych przypraw i ledwie słyszalnym gwarem, dochodzącym z zatłoczonych
ulic, gdzieś daleko za murami rodzinnej posiadłości.
Jej
dzieciństwo trwało na styku świata angielskich gentlemanów i ladies oraz
obcej, fascynującej kultury, pełnej wirujących barw, przedstawień kolorowych bogów
i dziwnych obyczajów, których nigdy nie udało jej się zrozumieć. I oszałamiających
zapachów, tak sugestywnych, że nawet teraz czasami odnosi wrażenie, że znów
wdycha tamto powietrze. Wtedy, z niejakim trudem, wspina się stromymi schodami
na strych, gdzie wśród stada szpargałów i pamiątek zbieranych przez całe życie,
w kącie leży mała skrzyneczka z sandałowego drewna, pełna zapomnianych
przedmiotów, zupełnie bezużytecznych. Ale gdy uchyli pokrywę, nie zobaczy wyblakłych
śmieci, ale tańczące wspomnienia, przemykające przed oczami niczym obrazy w
iluzjonie.
W
otwarciu My Indian Childhood przed moim nosem przez chwilę przemyka za to tłusty
sandałowiec, teoretycznie nieobecny w nutach, więc nie wiem, czy faktycznie tam
jest, czy też mój węch płata mi figle, nie chcąc wyzwolić się od mocy utartych skojarzeń
Indie – drewno sandałowe ;)
Pierwsze
skrzypce przejmuje jednak paczula, gęsta i sucha, tutaj pozbawiona piwnicznej
nuty. Towarzyszy jej tytoń, przywodzący na myśl dochodzącą gdzieś z salonu w
głębi domu subtelną woń drogich cygar.
Kwiaty
obecne są od początku; na początku odrobinkę przytłumione, jednak bardzo szybko
to one zaczynają dominować. Nie wiem jak w rzeczywistości pachną wymienione w
nutach kewda (tudzież Pandanus) oraz champaca, jednak zapach jest znajomy. W
dzieciństwie miałam zakupiony indyjskim sklepie olejek zapachowy o wdzięcznej
nazwie Jasmin – odnajduję tutaj pewne
podobieństwo. Gdyby rozgnieść białe kwiaty jaśminu na gęstą, oleistą masę być
może pachniałyby trochę podobnie.
Taki
zapach zapewne roztaczał się na werandzie, gdy nasza bohaterka siadywała
wieczorami na werandzie, podziwiając w blasku księżyca kremowe kwiaty.
Trochę
duszna, słodka woń panoszy się dość długo, po pewnym czasie stopniowo zaczynając
coraz bardziej słabnąć. Kiedy kwiatowa ofensywa nieco traci impet w tle znowu
zaczyna przewijać się sandałowiec. Jeśli to złudzenie, to dość uparte ^^ Tutaj rzekomy
sandałowiec objawia się w swoim wcieleniu przytulnym; niczym misternie
rzeźbiony parawan lub owa niewielka skrzyneczka; starannie wygładzone, bez
drzazg i zadziorów.
Robi
się dość chłodno, a przez niewielkie okna strychu przenika już niewiele światła.
Pokrywa w końcu zatrzaskuje się, wspomnienia rozwiewają się niczym dym ze
zdmuchniętej świecy; czas wracać na dół.
Być
może nasza bohaterka w swoim życiu doświadczyła wielu przygód, ale w Indiach
obyło się bez potajemnych romansów, porwań przez thugów, czy poszukiwań drogocennych skarbów ukrytych gdzieś w
zapomnianych pałacach w dżungli. My Indian Childhood to zapach bogaty, pełen
ciepłych uczuć i nostalgii, pozbawiony jednak gwałtownych zrywów uczuć.
Gdzieś
tam na strychu został świat, który dawno przeminął. Teraz po ulicach Kalkuty spacerują
inni ludzie, a perła korony brytyjskiej przestała mieć ochotę stanowić jej
ozdobę. Pozostały tylko fotografie w sepii i rozmyte wspomnienia…
Źródła ilustracji:
wallpapers.si
art.com
olindianphotos.in
Etykieta niestety nieco niewłaściwa; blog mi nie chce dopuścić odpowiedniego znaczka ;(
A wiesz z czym mnie sie to kojarzy?
OdpowiedzUsuńZ pewnym opowiadaniem o interesującej lasce imieniem Myrra, którego zakończenia dotad nie bylo mi dane poznać. Jak myslisz, poznam je nim umrę?.. :P
Myślę, że możesz spróbować skłonić autora do zabrania się do roboty... ;P
OdpowiedzUsuń