Ostatnio
w moim umyśle zakiełkowało spostrzeżenie, że dawno nic mnie nie zauroczyło
absolutnie. I uznałam, o zgrozo, że trochę mi brakuje tego uczucia. W sumie to
głupie, bo niby czego tu żałować? Że w sferze pożądania kolejnych flakonów
zapanował względny spokój? Nic tylko się cieszyć i upajać tym błogosławionym
stanem umysłu. (Choć to i tak przesada; są trzy czy cztery obiekty, co do których decyzja już zapadła, tylko powstrzymuję się celem stopniowania napięcia oraz z powodów prozaiczno-ekonomomicznych^^).
Może
moja postawa świadczy więc o godnej pogardy zachłanności i nieumiejętności
czerpania radości z zastanego stanu rzeczy? Obrzydliwej cesze, właściwej
ludziom nieumiarkowanym? Obmierzłym personifikacjom chciwości rodem ze
średniowiecznych drzeworytów i rycin?
Zaraz,
zaraz, dość tego! Dajmy spokój temu taniemu
moralizowaniu! ^^A może to po prostu głód wiedzy i nieokiełznane pragnienie
odkrywania nowych lądów? Ciekawość co też kryje się za horyzontem, napędzana
rozbuchaną wyobraźnią? To wytłumaczenie brzmi zdecydowanie lepiej ;)
Nie
ma sensu przeciągać tych wywodów, zwłaszcza, że zmierzają do dość oczywistej
konkluzji – z przytulnego marazmu wyrwał mnie kolejny, godny gwałtownego
pożądania obiekt. A uściślając, dwa obiekty.
Jeden
już ustrzeliłam ^^ Drugiego jeszcze
nie.
I
o tym drugim dziś opowiem.
Jak
dotąd wytwory od D.S. & Durga
wzbudzały we mnie pozytywne odczucia, ale żaden na tyle, abym zapragnęła go
posiadać. Gdyby któryś nagle się zmaterializował, nie wzgardziłabym nim, ale
dokładać starań celem zdobycia nie zamierzałam. Portfel gorąco popierał moją
postawę ;)
Alas!
Znalazł się jeden taki, co wyłamał się z grupy współbraci.
Opis
ze strony producenta głosi, że Bowmakers ma
przywodzić na myśl zapach pracowni rzemieślników wykonujących łuki i skrzypce; pracownie
te istniały gdzieś w miasteczkach XIX-wiecznego Massachusetts, zatopionych
wśród lasów i tam być może ulokował się mój recenzyjny
Mistrz. Rzekłabym nawet, że jego siedziba zapewne znajdowała się z dala od
ludzkich siedzib, choć w oddaleniu niewielkim. Niby wszyscy wiedzą gdzie, ale
instynktownie omijają to miejsce szeroki łukiem, wolą nadłożyć drogi niż
przejechać koło jego chatki.
Las w tym miejscu wydaje się bardziej gęsty, przez
pozaplatane korony drzew nie przenika zbyt wiele światła. Sam mistrz też nie
zachęca do bliższych kontaktów; małomówny, o przenikliwym spojrzeniu i
cokolwiek demoniczny…
Ale
łuki, które wyrabia, to tylko z gatunku tych, z których można zestrzelić cel z
odległości pół kilometra. (Po krótkim zastanowieniu, uznałam,
że jednak wolę by wyrabiał łuki ;P Ale jakby robił skrzypce, to też zapewne
miałyby jakieś niecodzienne właściwości.)
Nie
wnikając w szczegóły, zajmuje się wyrobem łuków refleksyjnych. Pięknych,
wiotkich i smukłych, ale o iście zabójczej mocy.
Czyli
zupełnie jak Bowmakers ;)
Już
samo otwarcie nie pozostawia wątpliwości, może zasięg rażenia dzisiejszego
bohatera jest nieco mniejszy, co porządnego łuku, jednak mocy odmówić mu nie
można.
Tak
mogłaby pachnieć Norne, gdyby pozbawić ją wyczuwalnej w początkowej fazie nieco chemicznej jodły oraz ulepnej bazy, a
następnie zmieszać z odrobiną Fille en
Aiguilles Lutensa.
Aby
dostać się do chatki Mistrza musimy przedrzeć się przez gęsty las. A gdy już
wejdziemy do wnętrza, pierwsze co uderza w nozdrza, to gęsta mieszanka
drzewnych nut, tak ciężkich i esencjonalnych, że zdają się potęgować panujący
we wnętrzu półmrok. Mistrz trzyma w dłoniach łęczysko, pewnymi ruchami nadaje
mu ostateczny kształt. Nuty ze strony Durgi obiecują mahoń, klon, orzech i
sosnę; ani słowa o jesionie czy wiązie, które był świetnym materiałem na łuki
;) Cóż, niech tak będzie; zresztą dla mnie najbardziej wyczuwalna po jakimś
kwadransie staje się sosna. Początkowo w postaci złocistej, syropowatej żywicy,
z czasem przechodzącej do coraz ostrzejszego akordu przywodzącego na myśl ściółkę
pokrytą drobnymi gałązkami i igliwiem. Zupełnie jakby powietrze, przepełnione
wonią lasu wkradało się niepostrzeżenie przez okna, wypełniając pracownię magicznym,
chłodnym powiewem.
Na
ścianie wiszą również kołczany i sajdaki, wzbogacające atmosferę zapachem
suchej, wyprawionej skóry. Dzieło wieńczą delikatne nitki kadzidła, oplatające
ukrytą wśród drzew chatkę niczym pajęczyna.
Co
ciekawe, Bowmakers do samego końca
balansuje pomiędzy ostrością a żywiczną balsamicznością; jest mocno leśny,
trochę dymny. No i jest doskonały niczym gotowy wyrób Mistrza; wystarczy sięgnąć
po jeden z jego łuków, aby zechcieć poczuć mocny uścisk dłoni na majdanie, usłyszeć
skrzypienie naciągniętej do granic możliwości cięciwy i wyczuć napięcie mięśni
ramion i pleców. Jeszcze chwila i powietrze przetnie świst strzały zmierzającej
do celu.
Tym
razem duet D.S & Durga nie spudłował; ustrzelili mnie niecne ^^
Pożądanie
rzeczy materialnych jest źródłem cierpień. Niematerialnych zresztą też.
Lgnięcie i te sprawy ;)
Tak,
zgadzam się.
Można
ugasić pożar pożądania na dwa sposoby – starać się wyzwolić umysł z tego
przeklętego stanu lub po prostu ulec pokusie.
Być
może to pierwsze, po tytanicznym wysiłku, by się powiodło. Znam jednak nieco
własną osobę i wiem, że zapewne wkrótce i tak zapragnęłabym czegoś innego i
źródło pożądania wytrysnęłoby na nowo. Niech więc wyjdzie na jaw straszna
prawda – nie mam ambicji, aby zostać ascetą lub bodhisattwą. Czasem imponuje mi
taka postawa, ale czuje się na wskroś niedoskonałym człowiekiem. Dążenie do perfekcji zostawiam dla innych aspektów życia ;)
Wbrew
pozorom druga możliwość wcale nie jest taka prosta do zrealizowania. Istnieje
jedna, zasadnicza przeszkoda – mianowicie zbójecka
cena.
Sama
nie wiem, z czym wolę się zmierzyć… (to nieprawda; chyba jednak wiem ;P)
Niech
świadectwem mojej miałkości będzie fakt, że wcale nie wykluczam, iż Bowmakers kiedyś zagości na mojej półce.
Gorzej, nie mogę się już doczekać ^^
Obrazki leśne (2 i 3) pozyskane kolejno z:
wikipaintings.com, autor Ivan Shishkin
deviantart.com, autor pheelfresh
reszta (1,4,5) pochodzi z filmu War of the Arrows; wiem, nie ten kontynent, co w zamierzeniu autorów zapachu, ale mają piękne łuki. I dużo strzelają ;P
Piękny perfumeryjny koncept.
OdpowiedzUsuńI bardzo ciekawe zaproszenie do poznania zapachu, dziękuję.
A to się cieszę, bo, zaiste, ze wszech miar wart on poznania;)
UsuńZmawiacie się na mnie (na Rybę też zapewne) z tym wychwalaniem Bowmakers, prawda? ;)
OdpowiedzUsuńZachwyt zachwytem zachwyt pogania. ;)
Cóż poradzić, skoro na zachwyty zasługują ;)
UsuńNo, jestem, cieszysz się? ;p
OdpowiedzUsuńOpis, nie powiem, atrakcyjny (chociaż cały czas miałam przed oczami chatkę leśnego dziadka, wiesz, tego od Sapkowskiego, hjeh), jednakowoż podtrzymuję swoją opinię: żadne perfumy nie powinny się tak okropnie nazywać.
To chyba oczywiste ;P
UsuńPrzestań bredzić, jakim cudem wytwórcy łuków mogą przywodzić na myśl coś okropnego? ^^