poniedziałek, 16 lipca 2012

Pieprzny powiew w morzu traw ;)


Przymierzając się do kolejnego wpisu, zauważyłam, że jak dotąd nie poświęciłam żadnego posta zapachom od Comme des Garçons. Zważywszy na fakt, że w gronie moich ulubieńców znajduje się trzech przedstawicieli tej marki, najwyższy czas w końcu poświęcić jej kilka słów. O faworytach będzie innym razem, dziś za to pomarudzę co nieco o dwóch kolorach z nowej serii Play.

Wystarczy rzut oka na dostępne barwy i spis nut, aby bez trudu dokonać wyboru najlepiej rokującego kandydata.


Ależ oczywiście, że mam na myśli Black, jakżeby inaczej ;)
Otwarcie to wręcz natarcie (pozwalając sobie na koszmarny rym ^^) świdrującego w nosie pieprzu. Aczkolwiek ten atak wcale nie wywołuje chęci ucieczki; w tym wydaniu jest to pieprz nadzwyczaj przyjemny, rzec by można, że wręcz ożywczy i niebywale energetyczny. Kiedy odłożymy ten nadpobudliwy młynek i rozgonimy w końcu opary, okaże się, że Czarnemu zachciało się przyodziać w nutę przywodzącą na myśl staroświecką wodę kolońską. Obwiniam o to obecny w składzie mech. Nie ukrywam również, że w tym momencie mój entuzjazm nieco osłabł.

Na szczęście wkrótce ten niefortunny składnik zostaje zagłuszony przez coś zdecydowanie  bardziej obiecującego – pojawia się mianowicie czarna herbata. Otwieramy puszkę wypełnioną suszonymi czarnymi liśćmi oraz gałązkami i natychmiast czujemy gorzkawą cudowną woń, dodatkowo jakby odrobinkę podwędzoną (Lapsang to to nie jest, ale lekki dymek musiał otulić i tę odmianę ^^). Teraz wystarczy dorzucić trochę suszonych ziół i tak doprawioną mieszankę można zalać wrzątkiem, aby uzyskać pikantny, rozgrzewający napitek ;) 




Tylko po co pić, skoro lepiej wąchać? Zwłaszcza, że z czasem Black zyskuje coraz więcej urody. W tle pojawia się delikatne kadzidło i woń suchego drewna. I to wszystko cały czas przyprawione obficie pieprzem, bo nie da się zapomnieć, że to on wygrywa w tym przypadku pierwsze skrzypce.


O ile to, że Mr Black okazał się dość fascynującym obiektem nie zadziwiło mnie zbytnio, to nigdy nie spodziewałabym się, że moje zainteresowanie może wzbudzić Mr Green ^^

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że spodoba mi się zapach, w którego nutach rej wiodą mięta, limonka i bazylia, to zaprzęgając do pracy mimikę zaprezentowałabym mu zapewne wyraz twarzy pełen powątpiewania i dezaprobaty.
Myliłabym się wielce decydując się na taką reakcję, gdyby doszło do takiej rozmowy ;)

Bo Zielony, o zgrozo, nie wiem jakim cudem z takim składem, naprawdę mi się podoba! Nie odstraszył mnie orzeźwiający, musujący początek; nie zniechęciła trawiasta kontynuacja.
W tym wypadku przymiotnik świeży, choć zupełnie na miejscu, nie czyni despektu opisywanej kompozycji.
Limonka obecna w otwarciu nie trąci chemiczną nutą odświeżaczy powietrza (a zwykle takie mam podejście do świeżych zapachów ;P), jest soczysta i gorzka, niczym świeżo starta skórka.


Myślę o letnim poranku, ogrodzie skąpanym w promieniach słońca, werandzie i stoliku, na którym stoi wysoka szklanka pełna zimnego krystalicznego płynu, zamglona i wilgotna od skraplającej się na zewnętrznych ściankach wody. Wystarczy jeszcze pacnąć rosnącą w kamionkowych doniczkach bazylię, żeby wzbogacić zapach kolejnym akordem. Zresztą zaraz otworzę tylną furtkę mojego ogrodu i ruszę na spacer przez morze traw :)


Mięta (chyba po raz pierwszy) nie psuje w moim odczuciu zapachu; jest trawiasta, pełna soku, ale nie trąci takim agresywnym zielskiem jak Navegar czy Victrix. Daje efekt podobny do podmuchu chłodnego wiatru w upalny dzień.
A gdy jeszcze dodać do tego jałowiec… Cóż, jeśli ktoś uważa jałowiec za dar niebios, dzięki któremu ludzkość może wyrabiać tak wspaniały produkt jak gin, bez wątpienia powita tę nutę entuzjastycznie ^^ W tym momencie wyznaję, że Green zdołał przezwyciężyć moje uprzedzenia.

Ale i tak najlepsze jest zakończenie, skąpane w wetiwerowej goryczy i głębi ostrego cedru. Z falującej krainy szumiących traw, wysokich na cztery łokcie, wkraczam do mokrego lasu, zroszonego gwałtownym, letnim deszczem…



Carramba, nie wierzę, że to napisałam; może te upały uszkodziły moją zdolność postrzegania? Szczerze mówiąc, nie wiem, czy potrafiłabym nosić Green na dłuższą metę, ale myśl, że mogłabym spróbować nie jest mi wstrętna… ^^

P.S.
A butelki z patrzącymi serduszkami, czemu tylu osobom się nie podobają? Według mnie są absurdalnie urocze ;)  

Źródła ilustracji:
pl.123rf.com
petchonka.com
didyouknowarchive.com
panoramio.com










7 komentarzy:

  1. Różne słyszałam opinie o Playach. Wedle tego, co ludziska piszą, najlepszy wydawał się czerwony.
    Heh... Czuję się pewnie podobnie jak moi czytelnicy, którzy ciągle piszą, ze czegoś nie znają. :) W każdym razie teraz jeszcze bardziej chcę poznać wszystkie.
    Nie wiem, czy klikać próbki w najbliższych dniach. Mam zamiar wybrać się do Krakowa i obwąchać.
    Pamiętam pierwszą swoją wizytę w krakowskim CdG i cztery kupione hurtem flaszki wyniesione stamtąd w worze przypominającym czarny worek na śmieci... Dawno to było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja Czerwonego, przyznam szczerze, nawet nie zgłębiałam, po tym jak na pierwszy rzut oka (hmm... nosa?) wydał mi się słodko-syntetyczno-owocowy. Ale ja niezbyt lubię zapachy mocno owocowe, więc może to kolejne uprzedzenie ;)

      Co będziesz zamawiać, przyjedź! ;P

      Ja dowiedziałam się o tym, że CdG miało swój partyzancki oddział w Krakowie po tym jak juz się zwinęli. Potem przez rok chyba hodowałam w umyśle wyobrażenia zapachów serii Incense, bo nie wiedziałam skąd je wziąć ^^

      Usuń
  2. Pieprz, dębowy mech i herbata brzmią "jak muzyka dla moich uszu", Black przetestuję z pewnością.
    Green brzmi interesująco choć nie spotkałam jeszcze bazylii w perfumach, w wydaniu, które by mnie zachwyciło lub nawet spodobało mi się. Ale wciąż szukam bo to chyba moja ulubiona przyprawa.
    Słowem- narobiłaś mi apetytu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja generalnie podchodzę sceptycznie do soczyście-roślinnych zapachów, stąd moje zaskoczenie własną reakcją ;)
      (Może to jałowiec i wetiwer mnie omamiły ;p)

      Nie wiem czy chciałabym cały flakon, ale obydwa podobają mi się na tyle, że małą ilością bym nie wzgardziła ;)

      Usuń
    2. Oj, dojrzewam. Zwolnił mi się weekend w terminie najbliższego krakowskiego zlotu. chyba się wybiorę. Lu'Luę chciałabym w końcu odwiedzić...

      Usuń
  3. Black jest moim ulubionym elementem serii Play (zgoda, że uroczo opakowanej ;) świetne są te serducha! :] ). Green jest dosyć nijakie a w każdym razie – nie takie, jak trzeba, Red mnie odrzuca znienawidzoną czerwona porzeczką, natomiast Black.. jakiś taki najbardziej „mój” się zdaje. Co nie znaczy, że chciałabym nim pachnieć często. Chyba muszę gościa dalej potestować.

    OdpowiedzUsuń
  4. W Red nawet nie starałam się zgłębić co mnie odrzuca, zadowoliłam się konstatacją "nie podoba mi się" ;)
    A co do Blacka, to też niekoniecznie chciałabym pełen flakon. Ale jak już mi się napatoczy na nadgarstek, to całkiem mi przyjemnie ^^

    OdpowiedzUsuń