Przymierzając
się do kolejnego wpisu, zauważyłam, że jak dotąd nie poświęciłam żadnego posta zapachom
od Comme des Garçons. Zważywszy na fakt, że w gronie moich ulubieńców znajduje się
trzech przedstawicieli tej marki, najwyższy czas w końcu poświęcić jej kilka
słów. O faworytach będzie innym razem, dziś za to pomarudzę co nieco o dwóch
kolorach z nowej serii Play.
Wystarczy
rzut oka na dostępne barwy i spis nut, aby bez trudu dokonać wyboru najlepiej
rokującego kandydata.
Ależ
oczywiście, że mam na myśli Black,
jakżeby inaczej ;)
Otwarcie
to wręcz natarcie (pozwalając sobie na koszmarny rym ^^) świdrującego w nosie
pieprzu. Aczkolwiek ten atak wcale nie wywołuje chęci ucieczki; w tym wydaniu
jest to pieprz nadzwyczaj przyjemny, rzec by można, że wręcz ożywczy i niebywale
energetyczny. Kiedy odłożymy ten nadpobudliwy młynek i rozgonimy w końcu opary,
okaże się, że Czarnemu zachciało się przyodziać
w nutę przywodzącą na myśl staroświecką wodę kolońską. Obwiniam o to obecny w
składzie mech. Nie ukrywam również, że w tym momencie mój entuzjazm nieco
osłabł.
Na
szczęście wkrótce ten niefortunny składnik zostaje zagłuszony przez coś
zdecydowanie bardziej obiecującego – pojawia
się mianowicie czarna herbata. Otwieramy puszkę wypełnioną suszonymi czarnymi
liśćmi oraz gałązkami i natychmiast czujemy gorzkawą cudowną woń, dodatkowo jakby
odrobinkę podwędzoną (Lapsang to to nie jest, ale lekki dymek musiał otulić i
tę odmianę ^^). Teraz wystarczy dorzucić trochę suszonych ziół i tak doprawioną
mieszankę można zalać wrzątkiem, aby uzyskać pikantny, rozgrzewający napitek ;)
Tylko
po co pić, skoro lepiej wąchać? Zwłaszcza, że z czasem Black zyskuje coraz więcej urody. W tle pojawia się delikatne kadzidło
i woń suchego drewna. I to wszystko cały czas przyprawione obficie pieprzem, bo
nie da się zapomnieć, że to on wygrywa w tym przypadku pierwsze skrzypce.
O
ile to, że Mr Black okazał się dość
fascynującym obiektem nie zadziwiło mnie zbytnio, to nigdy nie spodziewałabym
się, że moje zainteresowanie może wzbudzić Mr Green ^^
Gdyby
ktoś mi kiedyś powiedział, że spodoba mi się zapach, w którego nutach rej wiodą
mięta, limonka i bazylia, to zaprzęgając do pracy mimikę zaprezentowałabym mu
zapewne wyraz twarzy pełen powątpiewania i dezaprobaty.
Myliłabym
się wielce decydując się na taką reakcję, gdyby doszło do takiej rozmowy ;)
Bo
Zielony, o zgrozo, nie wiem jakim
cudem z takim składem, naprawdę mi się podoba! Nie odstraszył mnie orzeźwiający,
musujący początek; nie zniechęciła trawiasta kontynuacja.
W
tym wypadku przymiotnik świeży, choć
zupełnie na miejscu, nie czyni despektu opisywanej kompozycji.
Limonka
obecna w otwarciu nie trąci chemiczną nutą odświeżaczy powietrza (a zwykle
takie mam podejście do świeżych zapachów
;P), jest soczysta i gorzka, niczym świeżo starta skórka.
Myślę
o letnim poranku, ogrodzie skąpanym w promieniach słońca, werandzie i stoliku,
na którym stoi wysoka szklanka pełna zimnego krystalicznego płynu, zamglona i
wilgotna od skraplającej się na zewnętrznych ściankach wody. Wystarczy jeszcze pacnąć
rosnącą w kamionkowych doniczkach bazylię, żeby wzbogacić zapach kolejnym
akordem. Zresztą zaraz otworzę tylną furtkę mojego ogrodu i ruszę na spacer
przez morze traw :)
Mięta
(chyba po raz pierwszy) nie psuje w moim odczuciu zapachu; jest trawiasta,
pełna soku, ale nie trąci takim agresywnym zielskiem jak Navegar czy Victrix. Daje
efekt podobny do podmuchu chłodnego wiatru w upalny dzień.
A
gdy jeszcze dodać do tego jałowiec… Cóż, jeśli ktoś uważa jałowiec za dar
niebios, dzięki któremu ludzkość może wyrabiać tak wspaniały produkt jak gin,
bez wątpienia powita tę nutę entuzjastycznie ^^ W tym momencie wyznaję, że Green zdołał przezwyciężyć moje
uprzedzenia.
Ale
i tak najlepsze jest zakończenie, skąpane w wetiwerowej goryczy i głębi ostrego
cedru. Z falującej krainy szumiących traw, wysokich na cztery łokcie, wkraczam
do mokrego lasu, zroszonego gwałtownym, letnim deszczem…
Carramba,
nie wierzę, że to napisałam; może te upały uszkodziły moją zdolność
postrzegania? Szczerze mówiąc, nie wiem, czy potrafiłabym nosić Green na dłuższą metę, ale myśl, że
mogłabym spróbować nie jest mi wstrętna… ^^
P.S.
A
butelki z patrzącymi serduszkami, czemu tylu osobom się nie podobają? Według
mnie są absurdalnie urocze ;)
Źródła ilustracji:
pl.123rf.com
petchonka.com
didyouknowarchive.com
panoramio.com
Różne słyszałam opinie o Playach. Wedle tego, co ludziska piszą, najlepszy wydawał się czerwony.
OdpowiedzUsuńHeh... Czuję się pewnie podobnie jak moi czytelnicy, którzy ciągle piszą, ze czegoś nie znają. :) W każdym razie teraz jeszcze bardziej chcę poznać wszystkie.
Nie wiem, czy klikać próbki w najbliższych dniach. Mam zamiar wybrać się do Krakowa i obwąchać.
Pamiętam pierwszą swoją wizytę w krakowskim CdG i cztery kupione hurtem flaszki wyniesione stamtąd w worze przypominającym czarny worek na śmieci... Dawno to było.
Ja Czerwonego, przyznam szczerze, nawet nie zgłębiałam, po tym jak na pierwszy rzut oka (hmm... nosa?) wydał mi się słodko-syntetyczno-owocowy. Ale ja niezbyt lubię zapachy mocno owocowe, więc może to kolejne uprzedzenie ;)
UsuńCo będziesz zamawiać, przyjedź! ;P
Ja dowiedziałam się o tym, że CdG miało swój partyzancki oddział w Krakowie po tym jak juz się zwinęli. Potem przez rok chyba hodowałam w umyśle wyobrażenia zapachów serii Incense, bo nie wiedziałam skąd je wziąć ^^
Pieprz, dębowy mech i herbata brzmią "jak muzyka dla moich uszu", Black przetestuję z pewnością.
OdpowiedzUsuńGreen brzmi interesująco choć nie spotkałam jeszcze bazylii w perfumach, w wydaniu, które by mnie zachwyciło lub nawet spodobało mi się. Ale wciąż szukam bo to chyba moja ulubiona przyprawa.
Słowem- narobiłaś mi apetytu.
Ja generalnie podchodzę sceptycznie do soczyście-roślinnych zapachów, stąd moje zaskoczenie własną reakcją ;)
Usuń(Może to jałowiec i wetiwer mnie omamiły ;p)
Nie wiem czy chciałabym cały flakon, ale obydwa podobają mi się na tyle, że małą ilością bym nie wzgardziła ;)
Oj, dojrzewam. Zwolnił mi się weekend w terminie najbliższego krakowskiego zlotu. chyba się wybiorę. Lu'Luę chciałabym w końcu odwiedzić...
UsuńBlack jest moim ulubionym elementem serii Play (zgoda, że uroczo opakowanej ;) świetne są te serducha! :] ). Green jest dosyć nijakie a w każdym razie – nie takie, jak trzeba, Red mnie odrzuca znienawidzoną czerwona porzeczką, natomiast Black.. jakiś taki najbardziej „mój” się zdaje. Co nie znaczy, że chciałabym nim pachnieć często. Chyba muszę gościa dalej potestować.
OdpowiedzUsuńW Red nawet nie starałam się zgłębić co mnie odrzuca, zadowoliłam się konstatacją "nie podoba mi się" ;)
OdpowiedzUsuńA co do Blacka, to też niekoniecznie chciałabym pełen flakon. Ale jak już mi się napatoczy na nadgarstek, to całkiem mi przyjemnie ^^