środa, 10 października 2012

Czas zamknięty w kamieniu


Nie pamiętam, czy już mówiłam (w zasadzie pisałam), że zdarza mi się natrafiać na zapachy, które porywają mnie od pierwszej chwili – i czerpię z tego faktu niezwykłą przyjemność. Lubię kiedy zapach wali mnie pięścią między oczy, bez żadnych niedomówień ;) Z tym, że jeśli przyjrzeć się moim ulubionym płynnym typom, to wychodzi na to, że przynajmniej połowa z nich przy pierwszym spotkaniu nie zrobiła na mnie powalającego wrażenia. Do rozwoju gorętszych uczuć dochodziło stopniowo ^^

Bois d’Encens należy do tych zapachów, które miały zdecydowanie długi rozbieg.
Pierwsze pobieżne testy nie wróżyły niczego specjalnie interesującego; ot, kolejne kadzidło (chociaż sam fakt bycia kadzidłem jest już czymś na plus). Na dodatek wydawało się niespecjalnie ekspansywne i wyraziste.
Gdy jednak trafiła się okazja, aby zdobyć niewielką ilość postanowiłam dać mu szansę i przyjrzeć się bliżej. I dobrze zrobiłam, bo przy kolejnym, tym razem globalnym użyciu Bois d’Encens udowodnił, że ma potencjał i odsłonił przede mną swą niezwykle piękną historię.

Już samo otwarcie sprawia wrażenie szorstkiego; atakuje suchym pieprzem i gorzkim wetiwerem. I pieprz faktycznie jest tu mocno wyczuwalny, ale jak już napisałam powyżej, obecny jest tu w wersji wysuszonej; ostrej, ale pozbawionej tłustości, która odrzuca mnie na przykład od Carbone.

Być może mój zawód przy pierwszych testach wynikał z oczekiwania na podrasowany Avignon; chciałam właśnie takiego kadzidła, tylko jeszcze dodatkowo przyprawionego palonym drewnem. Surowa woń jaką poczułam trochę mnie zaskoczyła. A do tego oprócz wspomnianych składników pojawił się przyprawowo-ziołowy akcent. Nawet nie jestem w stanie określić co dokładnie wchodzi w jego skład; czasem wydaję mi się, że wyczuwam trochę szałwii, czasem tymianku, szczyptę anyżu… Całość jednak przywodzi na myśl starą pracownię zielarską, pełną suszących się u powały pęków roślin i buteleczek skrywających sekretne mikstury.





Z czasem zapach traci nieco ostrości i pojawia się kadzidło, na które liczyłam. Próżno jednak liczyć na gwałtowne emocje; tutaj jest ono zdecydowanie ciche, refleksyjne i jakby… trochę smutne?

Tak właśnie pachną kamienne mury przeżarte przez czas, naznaczone niewidzialnym piętnem wieków, które odeszły w przeszłość. Czasem wystarczy przytulić policzek do chłodnej tekstury i zamknąć oczy, aby z ruin wystrzeliły sięgające dawniej nieba wieżyce, spłowiałe freski rozbłysły na nowo tysiącem barw, a na podłogach zakwitły potłuczone mozaiki. Przez moment można nawet ulec złudzeniu, że w promieniach słońca przemykają snujące się wśród reliktów minionej świetności duchy; pomylić szelest porwanych podmuchem wiatru liści z krokami na ścieżce.


Bois d’Encens jest zapatrzony w przestrzeń, pogrążony w milczeniu i zadumany. Nawet gdy przez chwilę odsłania nam swą opowieść, mówi cichym głosem, na granicy szeptu. I tak jak wszystkie nieomalże piękne opowieści, kończy się zbyt szybko; rozpływa się w powietrzu niczym garść pyłu wystawiona na podmuch wiatru.
I to największa wada tego zapachu – mizerna trwałość. Dość szybko staje się bliskoskórny, a przed upływem kilku godzin niestety nie ma już po nim śladu.

Ale w końcu czas jest bezlitosny i nieubłagany; kruszy dumne zabytki, rozmywa tętniące życiem historie, skazując na zapomnienie chwile ekstazy i rozpaczy, igra ze wspomnieniami, obracając je w niebyt i wtrącając w otchłań przeszłości…

Ilustracje pochodzą z:
flickra, a konkretnie stąd
victorianweb.org
oraz z deviantarta, stąd




7 komentarzy:

  1. Piękny tytuł, piękne zdjęcia i piękna opowieść.
    Mnie Bois d'Encens nie uwiódł- jeszcze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa ;)
      Ja też podchodziłam do niego kilka razy. Sama już nie wiem czy w końcu przekonał mnie do siebie, czy może to kwestia nastroju...

      Usuń
  2. Jako, ze sama czemuś nie potrafię znaleźć "swojego" sposobu na Bois d'Encens, muszę się zgodzić: zapach to wymagający, który potrzebuje trochę czasu. Tobie w końcu opowiedział ciekawą, nastrojową historię; recenzja jest tak poetycka, że aż odrywa od rzeczywistości. :)
    A ja sobie będę testować dalej. Najwyżej zużyję odlewkę. ;)
    Ilustracje rzeczywiście zachwycające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na początku kilka razy testowałam go w Douglasie, tak "w przelocie" i początkowo byłam dość obojętna, nawet zawiedziona - zwłaszcza że wcześniej czytałam dość entuzjastyczne recenzje. W zasadzie to wzięłam odlewkę z myślą o wpisie w rodzaju "wiele hałasu o nic", a tu jednak coś z siebie wykrzesał ;)

      Usuń
  3. Dużo przyjemności sprawiło mi przeczytanie tej recenzji - dziękuję!
    A Bois d'Encens piękny jest, nie mogę mu tego odmówić, ale wciąż nie udaje mi się go oswoić. Może to i dobrze, Avignon - dla mnie kadzidlak doskonały - jest łatwiej dostępny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję ;)
      A Avignon też mam; w sumie to "mój pierwszy" kadzidlak i w kategorii "kościelnych" jak dotąd nie ma konkurencji; w moim przypadku bije na przykład takiego Cardinala albo Full Incense na głowę ;)

      Usuń
  4. "starą pracownię zielarską, pełną suszących się u powały pęków roślin i buteleczek skrywających sekretne mikstury." - Ha! U mnie była stara skrzynia. Ewidentnie mamy siostrzane nosy. :)

    OdpowiedzUsuń