Jakoś
tak wyszło, że pobijanie kolejnych rekordów w długości okresów milczenia
przychodzi mi nadspodziewanie łatwo. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że tym
razem wytrwam we względnej dyscyplinie i rekord padnie, ale względem ilości
postów lipcowych ;)
Aby
dać upust swojej irytacji i wyrzucić negatywne emocje zacznę od posta zgryźliwego.
O
Dhan Al Oudh Al Nokhba od Rasasi
naczytałam się dość już zanim go poznałam, wszelkie kontrowersje wokół tego
zapachu nie były mi obce. Złakniona mocnych wrażeń, czułam nawet pewnego
rodzaju ekscytację. I zaiste, mocne wrażenia mnie nie ominęły.
Koszmarnie
mocne.
Tak,
tak; rozumiem że to trudny oud, że oni tam mają na Bliskim Wschodzie inne
gusta i przyzwyczajenia, że klimat, że skóra, itepe… Jasne. Ale to nie oud jest w Nokhbie najgorszy.
Otwarcie
to zmasowany atak truskawkowej słodyczy; okrutnej i mocarnej, zalewającej
czerwoną falą lepkiego soku niczym eksplozja słoików z owocowym kompotem. Na
początku nie ma nic innego, tylko potoki rozgniecionych truskawek generujące w
umyśle potworne wizje mdlących różowych ciastek i wafelków pełnych rozbabranego
miąższu. Dla mnie to zbyt wiele. Po kwadransie mam ochotę uciec z wrzaskiem do
łazienki.
Nigdy
nie lubiłam produktów o smaku
truskawkowym.
(Aczkolwiek
wyznać muszę uczciwie, że być może to wynik mojego umiarkowanego entuzjazmu
względem ogólnie pojmowanej słodyczy;
ostatnio spróbowawszy łyżeczkę słodkiej budyniowatej masy do tortu, w ramach poszukiwania antidotum na morderczy smak rzuciłam się w kierunku
lodówki i natychmiast pożarłam cztery plastry szynki obficie zlanej keczupem. O
stanie szoku w jakim znalazły się moje kubeczki smakowe, niech świadczy fakt,
że normalnie prawie nie jem mięsa ;p )
Wracając
do tematu – oto trwam nadal w gotowości, oczekując kolejnych atrakcji. I nie
spotyka mnie zawód, bo spod tej upiornej owocowej brei zaczyna wyłaniać się
oud. W swoim wcielenie nie najpiękniejszym, niestety. Znaczy, wedle mojej
oceny, jeśli komuś odpowiada wersja rozbuchano-zwierzęca, to nie powinien być
zawiedziony. A ja pierwszy raz jestem świadkiem jak boski agar uwalnia
drzemiącego w sobie, nie bójmy się użyć tego słowa, stajennego potwora. Dokłada do tego porcję piżma (ratunku...!) i jakby cywetu (wciąż drżę ze zgrozy pisząc te słowa). Jak
słowo daję, skojarzenia ze stadem kopytnych zwierząt są jak najbardziej na
miejscu. Ubabranych zwierząt.
Ktoś
próbował ratować sytuację, do głosu usiłuje dojść palone drewno, ale nic z
tego, nie ma szans… absurdalny mariaż kandyzowanej owocowej słodyczy i
bestialskiego agaru tłamsi wszystko, co napotyka na swojej drodze.
I
ta truskawkowa poświata, przesłodzona niczym pocztówkowy zachód słońca trwa
uparcie cały czas, zdecydowanie słabsza niż w otwarciu, zdominowana przez
zwierzęce wyziewy, ale ciągle wyczuwalna. Gdyby nie ona, zapach byłby po prostu
niezbyt przyjemny i z lekka odstręczający.
A tak staje się traumatogenny.
Jako
zaletę (choć w świetle powyższych przeżyć wątpliwą) mogę wymienić trwałość; przeklęta
Nokhba nie chciała odczepić się od
mojego nadgarstka nawet po potraktowaniu go mydłem.
To
był niezapomniany wieczór. Rozgniecione owocki na fekalnym podbiciu… Litości. Doprawdy, może i czasem lubię mocne
wrażenia, ale chyba wolę eksplorować inne rejony…
Aczkolwiek
cieszę się, że dane mi było poznać. I równocześnie czuję, że moja ambicja
została urażona; ten agar mnie pokonał.
Dlatego na wszelki wypadek nie pozbywam się jeszcze próbki, choć myśl aby ją
odkorkować po raz kolejny wzbudza mój niekłamany strach ;)
Truskawkowa miazga z www.21food.com
Hahaha! Cudo. Owszem, są zwierzęta. U mnie był niedźwiedź i wielbłądy. Ale mnie się zapach podobał. Choć raczej nie kupię i nosić nie będę.
OdpowiedzUsuńPisz częściej. tęskniłam. :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńOj, noszenie "tego" mnie przerasta... ^^
UsuńZaiste, niezwykle mi miło słyszeć takie słowa ;)
To są faktycznie trudne perfumy (bardzo trudne nawet), oud w niemal czystej postaci. Ale wiesz, co? Do takiego zapachu można się przyzwyczaić i to bynajmniej nie na zasadzie "do każdych warunków idzie przywyknąć". ;) Europejskim nosom chyba po prostu trzeba trochę więcej czasu.
OdpowiedzUsuńJak napisała Sabbath, raczej nie na tyle, żeby od razu kupować cały flakon (bo coś mi się zdaje, że od niego dzieli nas najprawdziwsza bariera kulturowa) ale tak po trochę, żeby podelektować się połową kropli w okolicach nadgarstka - czemu nie?
Jeszcze coś w odniesieniu do obrazka. Zastanawiam się, czy wybrałaś go specjalnie czy raczej na zasadzie "pierwsza z brzegu truskawkowa pulpa"? Pytam, bo kiedy widziałam samą miniaturę w swoim blogrollu, od razu pomyślałam, że będziesz pisać o czymś fizjologicznym. Właściwie to nie bardzo wiem, skąd owo wrażenie (sorbet z krwi? fotografia artystyczna ludzkich tkanek miękkich w dużym zbliżeniu?) ale się pojawiło. Więc kiedy doczytałam, że piszesz o Dhan Al Oudh mogłam się tylko uśmiechnąć. Co niniejszym czynię po raz kolejny :)
Cóż, nie wiem co zdziała czas w moim przypadku, ale kto wie, może i się kiedyś podelektuję?
UsuńW zamyśle było znalezienie fotografii nieapetycznej obrzydliwej truskawkowej pulpy; ilustracja jest wynikiem odpowiedzi Googla na zapytanie "strawberry pulp" (dodanie przymiotnika awful ani murderous nie skutkowało ciekawszymi rezultatami ;p). Była w miarę "pierwsza z brzegu", ale głównie dlatego, że pulpy znajdujące się poniżej były zbytnio neutralne; przypominały całkiem przyzwoity kisiel lub mus w rondelku ;)
Co do przerw w pisaniu, hmmm, mam równie wielkie doświadczenie. Zresztą walczę o pas mistrzowski (waga kogucia).
OdpowiedzUsuńOud jaki jest, każdy widzi ;) można kochać albo nienawidzić. Jednak nie da się przejść obok obojętnie.
Ja generalnie kocham raczej, co nie wyklucza wyjątków jak widać ;)
Usuń