sobota, 6 lipca 2013

Nadanie tytułu mnie przerasta ;)

Jakoś tak wyszło, że pobijanie kolejnych rekordów w długości okresów milczenia przychodzi mi nadspodziewanie łatwo. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że tym razem wytrwam we względnej dyscyplinie i rekord padnie, ale względem ilości postów lipcowych ;)

Aby dać upust swojej irytacji i wyrzucić negatywne emocje zacznę od posta zgryźliwego.

O Dhan Al Oudh Al Nokhba od Rasasi naczytałam się dość już zanim go poznałam, wszelkie kontrowersje wokół tego zapachu nie były mi obce. Złakniona mocnych wrażeń, czułam nawet pewnego rodzaju ekscytację. I zaiste, mocne wrażenia mnie nie ominęły.
Koszmarnie mocne.


Tak, tak; rozumiem że to trudny oud, że oni tam mają na Bliskim Wschodzie inne gusta i przyzwyczajenia, że klimat, że skóra, itepe… Jasne. Ale to nie oud jest w Nokhbie najgorszy.
Otwarcie to zmasowany atak truskawkowej słodyczy; okrutnej i mocarnej, zalewającej czerwoną falą lepkiego soku niczym eksplozja słoików z owocowym kompotem. Na początku nie ma nic innego, tylko potoki rozgniecionych truskawek generujące w umyśle potworne wizje mdlących różowych ciastek i wafelków pełnych rozbabranego miąższu. Dla mnie to zbyt wiele. Po kwadransie mam ochotę uciec z wrzaskiem do łazienki.
Nigdy nie lubiłam produktów o smaku truskawkowym.
(Aczkolwiek wyznać muszę uczciwie, że być może to wynik mojego umiarkowanego entuzjazmu względem ogólnie pojmowanej słodyczy; ostatnio spróbowawszy łyżeczkę słodkiej budyniowatej masy do tortu,  w ramach poszukiwania antidotum  na morderczy smak rzuciłam się w kierunku lodówki i natychmiast pożarłam cztery plastry szynki obficie zlanej keczupem. O stanie szoku w jakim znalazły się moje kubeczki smakowe, niech świadczy fakt, że normalnie prawie nie jem mięsa ;p )

Wracając do tematu – oto trwam nadal w gotowości, oczekując kolejnych atrakcji. I nie spotyka mnie zawód, bo spod tej upiornej owocowej brei zaczyna wyłaniać się oud. W swoim wcielenie nie najpiękniejszym, niestety. Znaczy, wedle mojej oceny, jeśli komuś odpowiada wersja rozbuchano-zwierzęca, to nie powinien być zawiedziony. A ja pierwszy raz jestem świadkiem jak boski agar uwalnia drzemiącego w sobie, nie bójmy się użyć tego słowa, stajennego potwora. Dokłada do tego porcję piżma (ratunku...!) i jakby cywetu (wciąż drżę ze zgrozy pisząc te słowa). Jak słowo daję, skojarzenia ze stadem kopytnych zwierząt są jak najbardziej na miejscu. Ubabranych zwierząt.
Ktoś próbował ratować sytuację, do głosu usiłuje dojść palone drewno, ale nic z tego, nie ma szans… absurdalny mariaż kandyzowanej owocowej słodyczy i bestialskiego agaru tłamsi wszystko, co napotyka na swojej drodze.

I ta truskawkowa poświata, przesłodzona niczym pocztówkowy zachód słońca trwa uparcie cały czas, zdecydowanie słabsza niż w otwarciu, zdominowana przez zwierzęce wyziewy, ale ciągle wyczuwalna. Gdyby nie ona, zapach byłby po prostu niezbyt przyjemny i z lekka odstręczający. A tak staje się traumatogenny.
Jako zaletę (choć w świetle powyższych przeżyć wątpliwą) mogę wymienić trwałość; przeklęta Nokhba nie chciała odczepić się od mojego nadgarstka nawet po potraktowaniu go mydłem.
To był niezapomniany wieczór. Rozgniecione owocki na fekalnym podbiciu… Litości. Doprawdy, może i czasem lubię mocne wrażenia, ale chyba wolę eksplorować inne rejony…

Aczkolwiek cieszę się, że dane mi było poznać. I równocześnie czuję, że moja ambicja została urażona; ten agar mnie pokonał. Dlatego na wszelki wypadek nie pozbywam się jeszcze próbki, choć myśl aby ją odkorkować po raz kolejny wzbudza mój niekłamany strach ;)

Truskawkowa miazga z www.21food.com

7 komentarzy:

  1. Hahaha! Cudo. Owszem, są zwierzęta. U mnie był niedźwiedź i wielbłądy. Ale mnie się zapach podobał. Choć raczej nie kupię i nosić nie będę.

    Pisz częściej. tęskniłam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Oj, noszenie "tego" mnie przerasta... ^^

      Zaiste, niezwykle mi miło słyszeć takie słowa ;)

      Usuń
  2. To są faktycznie trudne perfumy (bardzo trudne nawet), oud w niemal czystej postaci. Ale wiesz, co? Do takiego zapachu można się przyzwyczaić i to bynajmniej nie na zasadzie "do każdych warunków idzie przywyknąć". ;) Europejskim nosom chyba po prostu trzeba trochę więcej czasu.
    Jak napisała Sabbath, raczej nie na tyle, żeby od razu kupować cały flakon (bo coś mi się zdaje, że od niego dzieli nas najprawdziwsza bariera kulturowa) ale tak po trochę, żeby podelektować się połową kropli w okolicach nadgarstka - czemu nie?

    Jeszcze coś w odniesieniu do obrazka. Zastanawiam się, czy wybrałaś go specjalnie czy raczej na zasadzie "pierwsza z brzegu truskawkowa pulpa"? Pytam, bo kiedy widziałam samą miniaturę w swoim blogrollu, od razu pomyślałam, że będziesz pisać o czymś fizjologicznym. Właściwie to nie bardzo wiem, skąd owo wrażenie (sorbet z krwi? fotografia artystyczna ludzkich tkanek miękkich w dużym zbliżeniu?) ale się pojawiło. Więc kiedy doczytałam, że piszesz o Dhan Al Oudh mogłam się tylko uśmiechnąć. Co niniejszym czynię po raz kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, nie wiem co zdziała czas w moim przypadku, ale kto wie, może i się kiedyś podelektuję?

      W zamyśle było znalezienie fotografii nieapetycznej obrzydliwej truskawkowej pulpy; ilustracja jest wynikiem odpowiedzi Googla na zapytanie "strawberry pulp" (dodanie przymiotnika awful ani murderous nie skutkowało ciekawszymi rezultatami ;p). Była w miarę "pierwsza z brzegu", ale głównie dlatego, że pulpy znajdujące się poniżej były zbytnio neutralne; przypominały całkiem przyzwoity kisiel lub mus w rondelku ;)

      Usuń
  3. Co do przerw w pisaniu, hmmm, mam równie wielkie doświadczenie. Zresztą walczę o pas mistrzowski (waga kogucia).
    Oud jaki jest, każdy widzi ;) można kochać albo nienawidzić. Jednak nie da się przejść obok obojętnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja generalnie kocham raczej, co nie wyklucza wyjątków jak widać ;)

      Usuń