środa, 26 września 2012

Kot w lawendzie


Istnieją takie składniki perfum, które wzbudzają we mnie niezdrowe podniecenie (aż przydałby się kwantyfikator mały na początku ;P). Analogicznie, istnieją też takie, względem których pozostaje sceptyczna. Na przykład taka lawenda.

Nie mogę powiedzieć, że jej zapach jest mi niemiły; co to, to nie. Wręcz przeciwnie, chętnie stosuję w lecie lawendowe kremy chłodzące do stóp, nie przeszkadzają mi żele pod prysznic, nie wspominając o lawendzie formie kwiecia surowego bądź suszonego – jeśli mój nos wystawiony jest na kontakt w miarę krótkotrwały, nie mam nic przeciwko. Ma w sobie jednak coś takiego owa fioletowa drobinka, co sprawia, że jako składnik perfum zaczyna mnie dość szybko drażnić. Dlatego, gdy widzę lawendę w składzie nie dążę zbyt intensywnie do poznania zapachu, ale nie jestem też nastawiona z góry negatywnie. Tak więc, kiedy trafiło mi się Fourreau Noir podeszłam do niego bez uprzedzeń, ale i bez zbytniego entuzjazmu. 

Tak na marginesie, może i nazwa nie ma zbyt wiele wspólnego z futrem, ale jak raz się zobaczyło limitowany lutensowy flakon ozdobiony cudnym kształtem siedzącego kota, to Fourreau Noir zawsze już będzie kojarzyć się z czarnym futrzakiem. Przynajmniej w moim wypadku ^^ Z tym, że to wszystko zasługa flakonu; gdybym mi kazano pomyśleć o zapachu pasującym do kota, nie zmierzałabym w tę stronę…

Przecież wiadomo, że kot to kształt doskonały, nawet gdy udaje pokurcza ;) 

Mniejsza z tym. A jak wypada lawenda? Na początku w zasadzie nie wysuwa się na pierwszy plan, bo tutaj miejsce dla siebie rezerwują migdały i bób tonka. Efekt jest odrobinę przyciężkawy, choć nieobcy niektórym Lutensom; zapach wydaje się wręcz lepki, zupełnie jak gdyby ktoś w kamionkowej misie ucierał lukier aromatyzowany olejkiem z gorzkich migdałów. I ot tak, kierowany fantazją zdecydował się podprawić swoją mieszankę lawendą. I gdyby nie ona, początkowo wyczuwalna jedynie w tle, zapach stałby się nieznośny, więc w tym przypadku, muszę to przyznać, jej obecność działa zdecydowanie na plus wnosząc trochę ożywczej ostrości w tę syropowatą mieszankę.

I to właśnie lawenda z czasem przejmuje pałeczkę, staje się zdecydowanie bardziej wyczuwalna, tym razem bardziej przywodząc na myśl wysuszone wiązki kwiatów, zebrane pod prowansalskim słońcem, niby ostre, ale pełne wspomnień ciepłych dni. I byłoby nawet całkiem przyjemnie, gdyby nie rozpychające się coraz bardziej piżmo, które sprawia, że zapach zaczyna zmierza w stronę staroświeckich męskich przyborów toaletowych ;)


Chociaż nie czuję się przekonana do włączenia lawendy w zakres interesujących mnie źródeł zapachu, jednak skłonna jestem przyznać, że i z niej można wydobyć całkiem ciekawy efekt. Mój sceptycyzm nieco zmalał. Ale nie zniknął ;)
Nie mogę powiedzieć, że Fourreau Noir dostarcza mi jakichś przykrych wrażeń, ale też nosić nie bardzo mam ochotę. Przyjemnie go przez chwilę protestować, ale lawendę jednak najbardziej lubię w takiej oto postaci:


Ale jeszcze co do kocich skojarzeń…
Nieżyjący już, niestety, kot mojej ciotki przed swoimi wieczorno-nocnymi wypadami miał w zwyczaju tarzać się w krzaczkach lawendy w jej ogrodzie, więc może jednak coś jest na rzeczy…


Ilustracje:
Limitowany flakon Fourreau Noir, podebrany stąd
Moja Freya; biorąc pod uwagę jej osobowość nie wiem czy chciałaby się zaprezentować w wersji wyraźniejszej ;P
Prowansja, z national-geographic.pl



11 komentarzy:

  1. Chyba najbardziej dotąd kusząca Twoja recenzja! Ale obawiam się, że to w dużej mierze z powodu pojawienia się motywów kota i lawendy... ;P Ach, no i marka też mnie zachęca, ciekawe dlaczego?... :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaiste, ciekawe ;)
    To zakonotuje w pamięci, żeby Ci odłożyć resztkę próbki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kot jest kształtem doskonałym, zwłaszcza dla kota :)
    Nie umiem się jakoś przekonać do tego zapachu, może za mało w nim dla mnie kota.
    Akiyo, znasz J'Ose Eisenberga? Jestem ciekawa Twojego zestawienia Ciemnej powłoki i damskiego J'Ose właśnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. A, pięknego masz Kota. Uszanowanie dla jej miłej powierzchowności i czarnego charakteru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, ja też bym nie szła w kierunku kota, gdyby nie sugestia na flakonie ;)
      Aż wygrzebałam sampla J'Ose z pudła i hmm... funkcjonował w mojej pamięci jako "kawa i tytoń", a on faktycznie lawendą zalatuje! I wypada lepiej niż Fourreau Noir; zdecydowanie. Nie wiem dlaczego, ale przypomniała mi się czekolada z lawenda, którą kiedyś miała. Dobra ^^
      A J'Ose z nadgarstka nawet mi się podoba, będę musiała spróbować globalnie, aczkolwiek obawiam się, że również skończy się na konstatacji o sceptycyzmie względem lawendy w perfumach ^^

      Pani Kot czuje się wyróżniona. Z tym, że obawiam, się że gdybyś chciała przekazać jej to osobiście, zachowałaby się jak zwykle jak dzikus i dała nura pod łóżko ;)

      Usuń
    2. Czuję się pokrzepiona myślą, że Twoje odczucia są podobne do moich. Czekolada z lawendą brzmi intrygująco, chyba muszę takiej poszukać. Lubię nawet lawendę w perfumach- pod warunkiem, że nie jest kolońskiej proweniencji. Ciekawe czy polubiłbym ją w czekoladzie?

      Usuń
    3. W Almie chyba ją kiedyś kupiłam. Dolfin się zwała z tego, co pamiętam ;)

      Usuń
  5. Aż pisnęłam, kiedy zobaczyłam, o czym tym razem napisałaś. Z radości, ma się rozumieć. :)
    Lawendę lubię, futrzaste ciepło w perfumach również, więc akurat to pachnidło przypadło mi do gustu. Choć nie na tyle, żeby zaraz kupować flakon. W ogóle widzę, że kocich skojarzeń jest więcej, niźli moje. :)
    A Twoja kotka wydaje się (hehe.. na podstawie kupra trudno ocenić :P ) wdzięczną inspiracja. Choć pewnie sama tak o sobie nie myśli. ;) No i imię ma świetne! Freya, która ucieka przed światłem, hmmm... :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też się wydaję, że lubię perfumowe ciepło. Tylko jakoś rzadko używam zapachów, które tak określam. Ale przecież trzeba być zabezpieczonym "na wszelki wypadek" :P
      Inna sprawa, że ostatnio co cięższe Lutensy mnie drażnią; nawet Chene z oszczędzanej odlewki mnie zamęczyło, a kiedyś dziko pożądałam całego flakonu...

      A Freyka to w ogóle nietowarzyska strasznie jest, aż wstyd. Mama twierdzi, że to ja tak spaczyłam jej charakter ;P

      Usuń
    2. W ogóle mam tak, że rzadko używam ulubionych zapachów, jakichkolwiek. ;) To dopiero wada!
      Gusta nam się zmieniają, to fakt. Ale że Cię Chene znudziło?? Niezbadane są wyroki nosa. ;))

      Usuń
    3. Zakładam, że to być może chwilowe. Jakiś stan zamroczenia nosa ;P

      Usuń