…w
odległej krainie (w końcu takie opowieści
zwykle dzieją się daleko stąd), gdzieś prawie na końcu świata, nawet nie za
górami i lasami, ale jeszcze dalej… Za pustynią o wydmach nie z piasku, lecz z
drobinek szkła mieniących się w słońcu niczym brylantowe odblaski i za morzem o
wodach w odcieniu ciemnego fioletu, odbijających trzy księżyce i miriady
gwiazdozbiorów o nazwach trudnych do wymówienia i zapamiętania… Za płaskowyżem,
gdzie łatwo było zgubić drogę i gdzie tygodniami można było wędrować, nie
napotykając żadnej żywej istoty i na którym, jak powiadają, wśród wyjącego wiatru
dało się czasem słyszeć zawodzenia i szepty dawno umarłych… Tam daleko
rozciągało się potężne królestwo, do którego docierali nieliczni, ale o którego
skarbach krążyły najrozmaitsze legendy. Jego stolica uchodziła za
najpiękniejsze miasto świata, a gdy oczom przybyszów, którzy wspięli się na
jedno ze wzgórz, ukazywał się zarys królewskiego pałacu, ukrytego wśród
kompleksu ogrodów, z ich ust mimowolnie wydobywały się okrzyki zachwytu.
Ale
było też miejsce, którego unikano jak ognia. Które uchodziło za przeklęte
siedlisko demonów.
Właśnie
tam, wcale nie tak daleko od stolicy, wśród okolicznych gór, znajdował się
niewielki zamek; ukryty w nieprzebytych lasach, zazwyczaj osnuty kłębami
błękitnej mgły. Sprawiał wrażenie budowli jak ze snu, delikatnej, o
powyginanych dachach, zdobionej misterną
ornamentyką godną stylu Urnes.
A
w tym zamku mieszkał młody książę, piękny jak… kadzidło. Czyste kadzidło.
Piękny
jak Incense Pure.
Twarz
Księcia tchnęła gorzkim chłodem kadzidła frankońskiego, nieprzeniknionym niczym
czerń jego włosów. Jednocześnie było w jego sylwetce coś wiotkiego i
nieuchwytnego, co sprawiało, że nie sposób było określić go mianem przytłaczającego.
W ciemnych oczach Księcia mieszkał jednak mrok gęstego labdanum, głęboki niczym
bezdenna otchłań i niepozwalający o sobie zapomnieć.
Nie
było do końca wiadomo, dlaczego Książę został przeklęty.
Kiedy
wiele lat temu parze królewskiej urodził się syn, w całym kraju zapanowała
radość. Następca tronu zapowiadał się na wspaniałego młodzieńca. Dość szybko
okazało się, że nie ma sobie równych w fechtunku i jeździe konnej, a także
świetnie radzi sobie z kaligrafią i z układaniem poezji. A gdy skończył
piętnaście lat na dwór przybyła słynna czarodziejka, obleczona w szczyptę ambry.
Niektórzy
twierdzili, że Książę sam sobie zasłużył na swój los obrażając haniebnie
czcigodnego gościa, bo pomimo swoich wszystkich chwalebnych przymiotów, charakter
miewał czasami… paskudny, a i sama czarodziejka nie należała do specjalnie
wyrozumiałych. Inni utrzymywali, że to król uwiódł magiczkę, mamiąc słodkimi
obietnicami, a gdy zaspokoił już swą namiętność, bezceremonialnie ją porzucił i wygnał, lecz ona, odchodząc, rzuciła w zemście urok na jedynego dziedzica.
Odtąd
wszystko, co było żywe, a czego dotknął książę zamieniało się w kamień; blady
alabaster, cichy niczym cedrowe drewno.
Początkowo
starano się zaradzić nieszczęściu. Ściągnięto do pałacu najsłynniejszych magów
i uczonych, jednak pomimo wysiłków, nic nie wskórali. Tymczasem Księcia zaczął
otaczać nimb strachu, przerażający surową mocą labdanum, wytrawnego i szorstkiego
niczym zgrzyt stali o kamień. Na zawsze spetryfikowani zostali przypadkowo
dotknięci dworzanie, jeden ze służących, który niechcący zbyt szybko podawał
płaszcz, kot pogłaskany w chwili zapomnienia. Strach zaczął sączyć się również
w duszę króla, gdy zdał sobie sprawę, że wystarczy jedna zła myśl, a syn może z
łatwością sięgnąć po tron, zamieniając ojca muśnięciem dłoni w idealny nagrobny
pomnik.
Królewskim
dekretem Książę został skazany na wieczne wygnanie do opuszczonego zamku na
pustkowiu, a najlepsi łucznicy, mieli czuwać, aby nigdy nie udało mu się
opuścić swego pięknego więzienia.
Mijały
lata. Książę wiódł swój żywot, opuszczony przez wszystkich, w samotności
kłującej niczym ostre drzazgi sandałowca i gorzkiej smutkiem palonych żywic. Nocami
przesiadywał w kamiennym ogrodzie, pełnym martwych roślin, które padły ofiarami
jego bezsilnego żalu. Odrzucenie bolało kadzidłem ciągle tak samo przenikliwym,
nie słabnącym wraz z upływem czasu. Jego smugi ciągle wisiały w powietrzu
niczym babie lato, oplatające wszystko niczym srebrzysta pajęczyna olibanowego zapomnienia…
Aż
pewnego wieczoru, siedząc w oknie najwyższej wieży, Książę dostrzegł postać
zbliżającą się drogą do zamku. Na czarnym koniu jechała dziewczyna…
Pierwsza ilustracja pochodzi stąd
Kolejna stąd
Ostatnia, moja ulubiona, stąd
Piękna bajka na dzień dobry. A i zapach piękny, jeden z najmocarniejszych kadzidlaków jakie miałam szczęście poznać. Przy tym jakoś wcale nie kojarzy mi się kościelnie mimo rytualnych, sakralnych ingrediencji.
OdpowiedzUsuńZaiste, jeśli chodzi o kadzidła, to Incense Pure nie daje o sobie zapomnieć ;)
UsuńZgadzam się z Rybami, opowieść cudna.
OdpowiedzUsuńJak myślisz, czy Miyazaki zgodziłby się ją rozrysować i tchnąć życie a Hisaishi napisałby muzykę? ;) Bo chętnie obejrzałabym Twoją opowieść w takim właśnie wcieleniu. :) Choć nie powiem, żeby same słowa mi nie wystarczyły. Ale opowieść z pewnością sugestywna była celowo [przynajmniej w takim właśnie kierunku, jak sądzę?].
Pasuje do Incense Pure jak ulał. :)
Cóż, nie miałabym absolutnie nic przeciwko temu, gdyby ci Panowie zechcieli się zająć moim skromnym pomysłem ;)
UsuńDziękuję za Wasze miłe słowa ^^