Będąc
w nastroju malkontenckim, można dojść do wniosku, że wyszukanie filmu mającego umilić wieczór/noc to zadanie czasem karkołomne – przeglądając opisy kolejnych
dzieł można rozbić się o przykrą konstatację rany, to już było tyle razy… (tak, wiem, wszystko już było ^^). Mnie to jakoś nie przeszkadza (moje malkontenctwo
ogranicza się do wykonania), ale osoby które usiłuję namówić na wspólne
oglądanie, czasem torpedują moje zapędy w ten sposób.
Cóż
poradzić, skoro treść jest z grubsza znana, liczy się forma ;) A ta czasem może
naprawdę zdziałać cuda i sprawić, że motyw zgrany do cna stanie się
niezapomnianą historią. Bo na przykład ileż można nakręcić filmów gangsterskich,
w których główny bohater, pozornie zimny zawodowiec, wpadnie w tarapaty przez
niespodziewany przypływ uczucia? Albo filmów o zemście?
No,
można wiele ;) I wiele z nich ulatuje z pamięci zaraz po obejrzeniu; a czasem nawet
już w trakcie oglądania wiadomo, że do końca dotrwa się tylko z braku ciekawszych
zajęć ^^
Ale
zdarza się, że fabuła, która w streszczeniu nie zwiastuje niczego porywającego,
nagle objawia się jako wciągająca opowieść; tak samo jak kolejny zapach z oudem
w składzie zapada w pamięć bardziej niż inne.
Nic
więc dziwnego, że fan koreańskich filmów akcji zainteresuje się kolejnym tytułem
obiecującym historię samotnego przestępcy szukającego zemsty na dawnym szefie (taak,
kobieta też oczywiście musi być ^^);
tak samo jak oczywistym wydaje się fakt, że miłośnik oudu zechce poznać kolejną
kompozycję opartą na agarze, a jeszcze do tego, jak zobaczy labdanum w składzie,
to w ogóle napali się na całego ;P
I
dzięki temu człowiek odkrywa takie perełki jak Słodko-gorzkie życie albo Oud
Imperial od Perris Monte Carlo ;)
Oud Imperial
nie patyczkuje się z chętnymi na bliższe zapoznanie się; z miejsca atakuje
wiercącą w nosie, początkowo skromnie dozowaną dawką wytrawnego oudu,
otumanionego potężną goryczą agresywnego labdanum. Skłamałabym jednak, gdybym
rzekła, iż to zimne, apteczne wręcz w swym wyrazie otwarcie nie jest
intrygujące. Ależ jest, i to niezwykle ;)
Szczypta
wysuszonej, ziołowej paczuli nie przełamuje dystansu wytworzonego przez
wspomnianą parę, pozostawia jednak mglistą sugestię, że za pozornie
odstręczającą fasadą kryje się osobnik, którego da się łatwo rozmiękczyć ^^
Mimo
wszystko, w tym przypadku zapach nie skręca w stronę aksamitnego mroku czy głębokiej
tajemniczości – jak to często mają w zwyczaju agarowce, w moim subiektywnym
odczuciu. Wręcz przeciwnie, Oud Imperial
sprawia wrażenie pozbawionego ludzkich uczuć, straszy chłodną obojętnością i spojrzeniem
wyzutym z emocji.
Przynajmniej
do czasu, aż kwaśny oud nie spróbuje wysunąć się na pierwszy plan, asekurując się jednak
ciągle szorstkim spojrzeniem ziemistego wetiweru.
Aż
przez chwilę można uwierzyć, że czuły gangster to idealny wybranek. Wystarczy
go trochę bliżej poznać, aby przekonać się, że to w gruncie rzeczy wrażliwy i
inteligentny facet, a gdy zajdzie taka konieczność, to i bez problemu urządzi łomot komu trzeba ;)
A
tymczasem wetiwer przybiera tutaj swe pociągająco-dymne oblicze, pozwalając
dołączyć zaprawionym introwertyczną goryczką powiewom kadzidła, suchym niczym
smutek chwil refleksji. I
labdanum, jakże piękne, sączące ciągle gorycz przemyśleń i trzymające agar w
ryzach opanowania.
Na
nic jednak cierpkie milczenie i odwracanie wzroku; zapach nie jest w stanie
ukryć swego serca, oświetlonego pocałunkiem sandałowego ciepła i cedrowej
zadumy. A wszystko w cieniu agarowej ostrości…
No
i może niepotrzebnie się odsłania – z pewnością dodaje mu to urody, ale
scenarzysta niechybnie wykorzysta ten drobny defekt i bohaterowi zazwyczaj przyjdzie
skończyć źle ;) I jakiż żal budzi się w widzu, kiedy przekonuje się, że zostały
mu już tylko napisy końcowe. Żal budzi się też w sercu zgłębiającego urodę Oud Imperial, kiedy dość szybko okazuję się
on przyskórny, a po jakichś 5-6 godzinach
na skórze pozostaje już tylko nikłe, ledwo wyczuwalne widmo zapachu; mógłby on
trwać nieco dłużej. Ale to chyba jedyny zarzut, jaki przychodzi mi w tej chwili
do głowy. No, może znalazłabym jeszcze jeden – nie mogę pozbyć się natrętnych
myśli, o tym aby zdobyć większą ilość tego pachnidła… Zwłaszcza, ze DVD ze Słodko-gorzkim życiem już mam… ;)
Dawno
nie było nic muzycznego, a akurat jest coś, co nada się do tematu! Uroczy kawałek; jednocześnie żywy, ale w dużej mierze smutny… ;)
Lubicie
koreańskie kino? Próbowaliście? Jeśli
nie, to szczerze polecam ^^
Za ilustrację posłużył mi Lee Byung-Hun w swoim
wcieleniu ze wspominanego powyżej Słodko-gorzkiego
życia w reżyserii Kim Ji-Woona.
Ciekawe że opublikowałyśmy opis Oud Imperial prawie w tym samym czasie.
OdpowiedzUsuńI choć inaczej go odbieramy możemy chyba się zgodzić gdy chodzi o ogólne wrażenie.
Oj myślę, że możemy ;)
UsuńMożesz zachęcać nawet perfumami, ale i tak nie skorzystam, dziękuję. Wolę obejrzeć 'Transportera' po raz trzeci.:P
OdpowiedzUsuńAleż mówiłam chyba przecież, że daruję Ci już to Słodko-gorzkie życie. Nie wiem tylko, czy ucieszy Cię fakt, że mam na celowniku filmowych propozycji kilka innych dzieł ;P
UsuńKoreańskie kimo? Pamiętam tylko jakąś ichnią wersję filmów wuxia, raczej nie zapadającą w pamięć oraz niemiłosiernie ckliwe romansidło obejrzane z przyjaciółkami, takie, którego na trzeźwo nie dałabym rady dooglądać do końca. ;) Więc w zasadzie nie wiem, czy próbowałam... ;P
OdpowiedzUsuńZa to Twój opis Oudu przypadł mi do gustu. :) Lubię sposób, w jaki nuty i akordy zamieniasz w fabułę.
Borze, 'pamiętam niezapadającą w pamięć'. Przymknij, proszę, oko na podobne kfiatki. ;)
UsuńAch, te ich romanse oblane tonami lukru, straszna rzecz ;P Jak widzę w opisie filmu "melodramat" to nawet nie zgłębiam tematu. (No dobra, raz zgłębiłam, bo byłam ciekawa jak się skończy... I główny bohater był niebrzydki ^^)
OdpowiedzUsuńWuxia niespecjalnie do mnie przemawia - tego poletka też nie eksploruję zbyt gorliwie; ani w wykonaniu chińskim, ani koreańskim ;)
Ma wrażliwa natura skłania mnie do oglądania filmów, gdzie "biją się na miecze", wolę jednak kiedy bohaterowie nie unoszą się w powietrzu. A jak już muszą żyć w XXI wieku, to niech przynajmniej będą przestępcami ;) A niektóre to ciężko zaklasyfikować czy to "dramat" czy "akcja". Są specyficzne, ale jakoś do mnie przemawiają. Tylko przeważnie większość bohaterów umiera na końcu ;P
O rany, czasami się zastanawiam, czy aby nie za bardzo odpływam od tematu i to, co płodzę można jeszcze nazwać "recenzją zapachu". Ale skoro mówisz, że to akceptowalne, to się cieszę :D
A jak się czasem natknę na jakiś swój stary tekst, to takie lapsusy można nieraz znaleźć, że aż strach... ;P
Też jestem zadziwiona nieszczególnie imponującą trwałością zapachów Perris. Zaczynają się jak killery o żywotności mamuta, a tu... Kończą szybciej, niż ckliwy bohater romansu.
OdpowiedzUsuńUwielbiam "piętrowe" recenzje. Z opowieścią, analogią, drugim dnem i pointą godną opowiadania. Mniam!
"Mniam" pod warunkiem, że akurat nie wyjdzie mi gniot wywołujący niestrawność ;P
Usuń