O
tym, że oud zalicza się do moich ulubionych zapachowych składników zdarzyło mi
się już zapewne napomknąć gdzieś między wierszami ^^ Tak więc fakt, że moda na
perfumy z oudem w nazwie (i składzie) trwa nie stanowi dla mnie powodu do
narzekań. Wręcz przeciwnie, im więcej oudów tym lepiej! Jest w czym wybierać i
zawsze istnieje nadzieja, że odkryje się kolejny skarb. Dlatego kilka
najbliższych recenzji (miejmy nadzieję, że nie potrwa to kilka miesięcy… ;P)
zamierzam poświęcić perfumom w mniejszym bądź większym stopniu opartym na
agarze.
Na
dobry początek niech pójdzie jeden z
moich ulubieńców, Oud Royal.
Recenzje
czytane w sieci sprawiły, że czułam się ze wszech miar zafascynowana wizją
poznania tego zapachu. Gdy więc jakiś czas, dłuższy już temu, dorwałam tester w
krakowskim Douglasie, z drżącym sercem sięgnęłam po czarny, kanciasty flakon,
wycelowałam w nadgarstek i psiknęłam, oczekując ekstazy i łez wzruszenia automatycznie
napływających mi do oczu.
Nic
z tych rzeczy.
Najpierw
przyszło zaskoczenie. Dotychczas poznane oudy były bardziej w typie gęstych,
słodkawo-orientalnych Micallefów bądź różano-agarowych mieszanek. A tutaj otaczała
mnie tylko surowa, gorzka aura. Wyszłam zawiedziona i zobojętniała. Nie upłynął
nawet kwadrans, a Oud Royal pokazał,
co potrafi.
Skutecznie
i z zaskoczenia, niczym prawdziwy shinobi.
Ręka
sama zawędrowała do twarzy, tak że nadgarstek znalazł się idealnie naprzeciwko
nozdrzy, a ja zawyłam z zachwytu (cichutko rzecz jasna; nie urządzałam scen w
galerii ^^).
Nie
wykluczam, że po prostu nie zauważyłam, że w mym karku utkwiła fukibari, która w
magiczny sposób odmieniła moje odczucie. Bo gdyby Oud Royal miał się ucieleśnić, myślę, że stanąłby przede mną w
postaci ninja. Mógłby nawet być odziany w swój stereotypowy czarny (albo
granatowy, jak chcą niektórzy) strój, przeznaczony do nocnych akcji ;)
Niesamowite
opowieści o ninja krążyły już od wieków. Przypisywano im nadzwyczajne umiejętności;
mieli zmieniać się w zwierzęta, latać, a także umieć po prostu zniknąć.
Wytłumaczenie tych zdolności jest niestety nadzwyczaj prozaiczne – były efektem
wieloletniego treningu oraz podstępów z użyciem różnych narzędzi. Mit jednak przetrwał
i nieszczęśni shinobi zaludniają masowo
filmy wątpliwej jakości, pojawiając się w ilościach hurtowych i czekając aż
główny bohater gładko się z nimi rozprawi, ewentualnie fantazyjnie wyrzynają
się nawzajem w innych, często gniotowatych produkcjach ^^
Wracając
jednak do Oud Royal – cudownie doskonałe otwarcie
atakuje skoncentrowanym kwaśnym agarem, niepokojącym jak ciemność i gęstym
niczym krew. Bezkompromisowym i hipnotycznie pięknym.
Zadziwiające
jak doskonały może być oud; równie jak zadziwiającym jest fakt, że z pozoru
niepozorny shinobi potrafił przebiec dystans pięćdziesięciu kilometrów bądź
przez blisko godzinę zwisać uczepiony rękami gałęzi.
Przez
moment wydaje się, że oud kwaśnieje jeszcze bardziej, zamieniając się we
wspomnienie wieloletniego treningu i bólu rozciągniętych do granic możliwości
mięśni i wielokrotnie przestawianych stawów.
A gdy
do agaru dołącza kadzidło, zapach nabiera mocy, gwałtownej jak wyrzut
adrenaliny i zaczyna wręcz pulsować napięciem uwalnianym z każdym uderzeniem
serca. Daleko mu jednak do pełnej szaleństwa paniki, to czyste skupienie, z
pogranicza medytacji; coś na kształt wypracowywanej przez lata równowagi, pozwalającej
shinobi na pewny bieg po szczycie dachu.
Zmierzch
zapachu zostaje zaprawiony kroplą sandałowej wytrawnej oleistości, prowadząc
mieszankę w odmęty drzewnego błogostanu oświetlanego złocistymi promieniami szafranu.
Oud, ciągle obecny, nie staje się nagle łagodny, ale odsłania spod czarnej
maski swoją ludzką twarz, nieodparcie piękną i wcale nie tak groźną, jak można
by się spodziewać ^^
Cóż,
gdyby shinobi chciał pozostać niezauważony, zapewne nie użyłby na akcję Oud Royal.
Jeśli to, co o nich piszą
jest prawdą z pewnością nikt nie powinien dostrzec niczego podejrzanego ani usłyszeć
najmniejszego szelestu, więc tym bardziej nie powinien nagle znaleźć się w
smudze niezapomnianego zapachu. Ale
shinobi po godzinach, odpoczywający w swej wiosce, stereotypowo ukrytej gdzieś
w górach..?
W ramach ilustracji posłużyłam
się filmowymi wcieleniami ninja, na które narzekam ;P Pierwsza ilustracja
pochodzi z jakiegoś przedpotowego filmu; pozyskana z witryny vintageninja.net
Reszta
pochodzi z filmu pod wdzięcznym tytułem Ninja
Assassin – film jest okropny, ale skąd miałam wziąć obrazki młodego,
półnagiego ninja..? ;P Pozyskane z hotflick.net i movies.about.com
Taaak, doprawdy, ależ dałaś pofikać swojej imaginacji ... :] To tak, jakbym ja napisała recenzję metalowej płyty co rusz zbaczając w kierunku fantazji o muzykach odzianych jedynie w swoje gitary, glany i włosy. ;P
OdpowiedzUsuńIii tam, raptem kilka wzmianek... ;P
UsuńA Twoje barbarzyńskie fantazje są mi dobrze znane; a nie upubliczniałaś ich w recenzjach, bo nic Cię nie zachwyciło do tego stopnia ^^
Poza tym - na co mi w dzisiejszych czasach ninja, skoro ja sama nie mogłabym być dla niego równorzędnym partnerem, tzn. drugim ninja?
Oud Royal to zapach, którego fenomenu nie rozumiem. Na mnie jest szpitalny, jak napisałaś kwaśny- ale nie ma w nim gęstości, raczej transparentność zakończona ostrym szafranowym szpicem.
OdpowiedzUsuńNie jest traumatyczny ani przykry dla powonienia ale nic wspólnego nie ma z tą mroczną potęgą, o której zachwyconą opowieść, nie pierwszą z resztą, właśnie przeczytałam.
Tak, to uroczo frapujące, jak przy niektórych zapach podzielamy zachwyt, a przy niektórych, niby podobnych okazuje się, że jednak odczucia są odmienne ;)
UsuńOstatnio naszła mnie ta refleksja przy Oud Absolue; Twoja wielce zachęcająca recenzja, a na mnie nic specjalnego... ^^