wtorek, 20 listopada 2012

Dawno, dawno temu…


…w odległej krainie (w końcu takie opowieści zwykle dzieją się daleko stąd), gdzieś prawie na końcu świata, nawet nie za górami i lasami, ale jeszcze dalej… Za pustynią o wydmach nie z piasku, lecz z drobinek szkła mieniących się w słońcu niczym brylantowe odblaski i za morzem o wodach w odcieniu ciemnego fioletu, odbijających trzy księżyce i miriady gwiazdozbiorów o nazwach trudnych do wymówienia i zapamiętania… Za płaskowyżem, gdzie łatwo było zgubić drogę i gdzie tygodniami można było wędrować, nie napotykając żadnej żywej istoty i na którym, jak powiadają, wśród wyjącego wiatru dało się czasem słyszeć zawodzenia i szepty dawno umarłych… Tam daleko rozciągało się potężne królestwo, do którego docierali nieliczni, ale o którego skarbach krążyły najrozmaitsze legendy. Jego stolica uchodziła za najpiękniejsze miasto świata, a gdy oczom przybyszów, którzy wspięli się na jedno ze wzgórz, ukazywał się zarys królewskiego pałacu, ukrytego wśród kompleksu ogrodów, z ich ust mimowolnie wydobywały się okrzyki zachwytu. 

Ale było też miejsce, którego unikano jak ognia. Które uchodziło za przeklęte siedlisko demonów.
Właśnie tam, wcale nie tak daleko od stolicy, wśród okolicznych gór, znajdował się niewielki zamek; ukryty w nieprzebytych lasach, zazwyczaj osnuty kłębami błękitnej mgły. Sprawiał wrażenie budowli jak ze snu, delikatnej, o powyginanych dachach,  zdobionej misterną ornamentyką godną stylu Urnes.


A w tym zamku mieszkał młody książę, piękny jak… kadzidło. Czyste kadzidło.
Piękny jak Incense Pure.



Twarz Księcia tchnęła gorzkim chłodem kadzidła frankońskiego, nieprzeniknionym niczym czerń jego włosów. Jednocześnie było w jego sylwetce coś wiotkiego i nieuchwytnego, co sprawiało, że nie sposób było określić go mianem przytłaczającego. W ciemnych oczach Księcia mieszkał jednak mrok gęstego labdanum, głęboki niczym bezdenna otchłań i niepozwalający o sobie zapomnieć.

Nie było do końca wiadomo, dlaczego Książę został przeklęty.

Kiedy wiele lat temu parze królewskiej urodził się syn, w całym kraju zapanowała radość. Następca tronu zapowiadał się na wspaniałego młodzieńca. Dość szybko okazało się, że nie ma sobie równych w fechtunku i jeździe konnej, a także świetnie radzi sobie z kaligrafią i z układaniem poezji. A gdy skończył piętnaście lat na dwór przybyła słynna czarodziejka, obleczona w szczyptę ambry.

Niektórzy twierdzili, że Książę sam sobie zasłużył na swój los obrażając haniebnie czcigodnego gościa, bo pomimo swoich wszystkich chwalebnych przymiotów, charakter miewał czasami… paskudny, a i sama czarodziejka nie należała do specjalnie wyrozumiałych. Inni utrzymywali, że to król uwiódł magiczkę, mamiąc słodkimi obietnicami, a gdy zaspokoił już swą namiętność, bezceremonialnie ją porzucił i wygnał, lecz ona, odchodząc, rzuciła w zemście urok na jedynego dziedzica.



Odtąd wszystko, co było żywe, a czego dotknął książę zamieniało się w kamień; blady alabaster, cichy niczym cedrowe drewno.

Początkowo starano się zaradzić nieszczęściu. Ściągnięto do pałacu najsłynniejszych magów i uczonych, jednak pomimo wysiłków, nic nie wskórali. Tymczasem Księcia zaczął otaczać nimb strachu, przerażający surową mocą labdanum, wytrawnego i szorstkiego niczym zgrzyt stali o kamień. Na zawsze spetryfikowani zostali przypadkowo dotknięci dworzanie, jeden ze służących, który niechcący zbyt szybko podawał płaszcz, kot pogłaskany w chwili zapomnienia. Strach zaczął sączyć się również w duszę króla, gdy zdał sobie sprawę, że wystarczy jedna zła myśl, a syn może z łatwością sięgnąć po tron, zamieniając ojca muśnięciem dłoni w idealny nagrobny pomnik.

Królewskim dekretem Książę został skazany na wieczne wygnanie do opuszczonego zamku na pustkowiu, a najlepsi łucznicy, mieli czuwać, aby nigdy nie udało mu się opuścić swego pięknego więzienia.




Mijały lata. Książę wiódł swój żywot, opuszczony przez wszystkich, w samotności kłującej niczym ostre drzazgi sandałowca i gorzkiej smutkiem palonych żywic. Nocami przesiadywał w kamiennym ogrodzie, pełnym martwych roślin, które padły ofiarami jego bezsilnego żalu. Odrzucenie bolało kadzidłem ciągle tak samo przenikliwym, nie słabnącym wraz z upływem czasu. Jego smugi ciągle wisiały w powietrzu niczym babie lato, oplatające wszystko niczym srebrzysta pajęczyna olibanowego zapomnienia…


Aż pewnego wieczoru, siedząc w oknie najwyższej wieży, Książę dostrzegł postać zbliżającą się drogą do zamku. Na czarnym koniu jechała dziewczyna…



Pierwsza ilustracja pochodzi stąd
Kolejna stąd
Ostatnia, moja ulubiona, stąd


4 komentarze:

  1. Piękna bajka na dzień dobry. A i zapach piękny, jeden z najmocarniejszych kadzidlaków jakie miałam szczęście poznać. Przy tym jakoś wcale nie kojarzy mi się kościelnie mimo rytualnych, sakralnych ingrediencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaiste, jeśli chodzi o kadzidła, to Incense Pure nie daje o sobie zapomnieć ;)

      Usuń
  2. Zgadzam się z Rybami, opowieść cudna.
    Jak myślisz, czy Miyazaki zgodziłby się ją rozrysować i tchnąć życie a Hisaishi napisałby muzykę? ;) Bo chętnie obejrzałabym Twoją opowieść w takim właśnie wcieleniu. :) Choć nie powiem, żeby same słowa mi nie wystarczyły. Ale opowieść z pewnością sugestywna była celowo [przynajmniej w takim właśnie kierunku, jak sądzę?].
    Pasuje do Incense Pure jak ulał. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, nie miałabym absolutnie nic przeciwko temu, gdyby ci Panowie zechcieli się zająć moim skromnym pomysłem ;)
      Dziękuję za Wasze miłe słowa ^^

      Usuń