poniedziałek, 4 lutego 2013

Skradający się


O tym, że oud zalicza się do moich ulubionych zapachowych składników zdarzyło mi się już zapewne napomknąć gdzieś między wierszami ^^ Tak więc fakt, że moda na perfumy z oudem w nazwie (i składzie) trwa nie stanowi dla mnie powodu do narzekań. Wręcz przeciwnie, im więcej oudów tym lepiej! Jest w czym wybierać i zawsze istnieje nadzieja, że odkryje się kolejny skarb. Dlatego kilka najbliższych recenzji (miejmy nadzieję, że nie potrwa to kilka miesięcy… ;P) zamierzam poświęcić perfumom w mniejszym bądź większym stopniu opartym na agarze.
Na dobry początek niech pójdzie jeden z moich ulubieńców, Oud Royal.

Recenzje czytane w sieci sprawiły, że czułam się ze wszech miar zafascynowana wizją poznania tego zapachu. Gdy więc jakiś czas, dłuższy już temu, dorwałam tester w krakowskim Douglasie, z drżącym sercem sięgnęłam po czarny, kanciasty flakon, wycelowałam w nadgarstek i psiknęłam, oczekując ekstazy i łez wzruszenia automatycznie napływających mi do oczu.
Nic z tych rzeczy.
Najpierw przyszło zaskoczenie. Dotychczas poznane oudy były bardziej w typie gęstych, słodkawo-orientalnych Micallefów bądź różano-agarowych mieszanek. A tutaj otaczała mnie tylko surowa, gorzka aura. Wyszłam zawiedziona i zobojętniała. Nie upłynął nawet kwadrans, a Oud Royal pokazał, co potrafi.
Skutecznie i z zaskoczenia, niczym prawdziwy shinobi. 

Ręka sama zawędrowała do twarzy, tak że nadgarstek znalazł się idealnie naprzeciwko nozdrzy, a ja zawyłam z zachwytu (cichutko rzecz jasna; nie urządzałam scen w galerii ^^).
Nie wykluczam, że po prostu nie zauważyłam, że w mym karku utkwiła fukibari, która w magiczny sposób odmieniła moje odczucie. Bo gdyby Oud Royal miał się ucieleśnić, myślę, że stanąłby przede mną w postaci ninja. Mógłby nawet być odziany w swój stereotypowy czarny (albo granatowy, jak chcą niektórzy) strój, przeznaczony do nocnych akcji ;) 



Niesamowite opowieści o ninja krążyły już od wieków. Przypisywano im nadzwyczajne umiejętności; mieli zmieniać się w zwierzęta, latać, a także umieć po prostu zniknąć. Wytłumaczenie tych zdolności jest niestety nadzwyczaj prozaiczne – były efektem wieloletniego treningu oraz podstępów z użyciem różnych narzędzi. Mit jednak przetrwał  i nieszczęśni shinobi zaludniają masowo filmy wątpliwej jakości, pojawiając się w ilościach hurtowych i czekając aż główny bohater gładko się z nimi rozprawi, ewentualnie fantazyjnie wyrzynają się nawzajem w innych, często gniotowatych produkcjach ^^


Wracając jednak do Oud Royal – cudownie doskonałe otwarcie atakuje skoncentrowanym kwaśnym agarem, niepokojącym jak ciemność i gęstym niczym krew. Bezkompromisowym i hipnotycznie pięknym.
Zadziwiające jak doskonały może być oud; równie jak zadziwiającym jest fakt, że z pozoru niepozorny shinobi potrafił przebiec dystans pięćdziesięciu kilometrów bądź przez blisko godzinę zwisać uczepiony rękami gałęzi.


Przez moment wydaje się, że oud kwaśnieje jeszcze bardziej, zamieniając się we wspomnienie wieloletniego treningu i bólu rozciągniętych do granic możliwości mięśni i wielokrotnie przestawianych stawów. 

A gdy do agaru dołącza kadzidło, zapach nabiera mocy, gwałtownej jak wyrzut adrenaliny i zaczyna wręcz pulsować napięciem uwalnianym z każdym uderzeniem serca. Daleko mu jednak do pełnej szaleństwa paniki, to czyste skupienie, z pogranicza medytacji; coś na kształt wypracowywanej przez lata równowagi, pozwalającej shinobi na pewny bieg po szczycie dachu.


Zmierzch zapachu zostaje zaprawiony kroplą sandałowej wytrawnej oleistości, prowadząc mieszankę w odmęty drzewnego błogostanu oświetlanego złocistymi promieniami szafranu. Oud, ciągle obecny, nie staje się nagle łagodny, ale odsłania spod czarnej maski swoją ludzką twarz, nieodparcie piękną i wcale nie tak groźną, jak można by się spodziewać ^^

Cóż, gdyby shinobi chciał pozostać niezauważony, zapewne nie użyłby na akcję Oud Royal.
Jeśli to, co o nich piszą jest prawdą z pewnością nikt nie powinien dostrzec niczego podejrzanego ani usłyszeć najmniejszego szelestu, więc tym bardziej nie powinien nagle znaleźć się w smudze niezapomnianego zapachu. Ale shinobi po godzinach, odpoczywający w swej wiosce, stereotypowo ukrytej gdzieś w górach..?

W ramach ilustracji posłużyłam się filmowymi wcieleniami ninja, na które narzekam ;P Pierwsza ilustracja pochodzi z jakiegoś przedpotowego filmu; pozyskana z witryny vintageninja.net
Reszta pochodzi z filmu pod wdzięcznym tytułem Ninja Assassin – film jest okropny, ale skąd miałam wziąć obrazki młodego, półnagiego ninja..? ;P Pozyskane z hotflick.net i movies.about.com





4 komentarze:

  1. Taaak, doprawdy, ależ dałaś pofikać swojej imaginacji ... :] To tak, jakbym ja napisała recenzję metalowej płyty co rusz zbaczając w kierunku fantazji o muzykach odzianych jedynie w swoje gitary, glany i włosy. ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iii tam, raptem kilka wzmianek... ;P
      A Twoje barbarzyńskie fantazje są mi dobrze znane; a nie upubliczniałaś ich w recenzjach, bo nic Cię nie zachwyciło do tego stopnia ^^
      Poza tym - na co mi w dzisiejszych czasach ninja, skoro ja sama nie mogłabym być dla niego równorzędnym partnerem, tzn. drugim ninja?

      Usuń
  2. Oud Royal to zapach, którego fenomenu nie rozumiem. Na mnie jest szpitalny, jak napisałaś kwaśny- ale nie ma w nim gęstości, raczej transparentność zakończona ostrym szafranowym szpicem.
    Nie jest traumatyczny ani przykry dla powonienia ale nic wspólnego nie ma z tą mroczną potęgą, o której zachwyconą opowieść, nie pierwszą z resztą, właśnie przeczytałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to uroczo frapujące, jak przy niektórych zapach podzielamy zachwyt, a przy niektórych, niby podobnych okazuje się, że jednak odczucia są odmienne ;)
      Ostatnio naszła mnie ta refleksja przy Oud Absolue; Twoja wielce zachęcająca recenzja, a na mnie nic specjalnego... ^^

      Usuń