Rzut
oka na zbiorek moich ulubionych zapachów zaowocował ostatnio zadziwiającą konstatacją – mój zachwyt nad większością z nich nie znajduje zrozumienia w
najbliższym otoczeniu.
Z
zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów jednym z liderów, jeśli chodzi o
intensywność negatywnych reakcji jest Vikt marki Slumberhouse.
Doskonale
pamiętam, jak kiedyś po oszczędnym użyciu w ilości czterech psików (tak,
to jest dla mnie ilość minimalna, tylko osławione Incense od Kamali dawkuję w ilości mniejszej, czyli psików dwóch
lub trzech ;P ), odstawiłam właśnie flakonik na półkę,
pogrążona w bliżej nieokreślonych rozmyślaniach, gdy usłyszałam z drugiego pokoju pełen przerażenia krzyk mojej Mamy:
Co to jest?!
Po
chwili dołączyło do niego wygłoszone podejrzliwym tonem przypuszczenie:
Wyperfumowałaś się?
(Tak
na marginesie, to chyba dobrze świadczy o sile rażenia wzmiankowanych perfum XD)
W
ramach testów porównawczych podetkałam odkorkowany flakon pod nos Siostrze,
lecz i tu czekało mnie przykre zaskoczenie. Po ledwie pobieżnym kontakcie
węchowym, Siostra najpierw lekko wytrzeszczyła oczy, a następnie stwierdziła,
nie bez pewnego uznania w głosie:
Faktycznie, to dopiero jest smród.
(Ale
czego spodziewać się po osobie, która taki skarb jak Bowmakers, uważa za największe paskudztwo w moim zbiorze ;)
)
Czyż
więc faktycznie możliwe jest, że Vikt is
viscious?
W
żadnym razie! (Chociaż to subiektywna opinia, jak widać znalazłyby
się co najmniej dwie osoby, które podpisałyby się pod tym stwierdzeniem…).
Co
więc takiego strasznego kryje w sobie owa zielona ciecz?
Otwarcie
wyszczerza się w szerokim, bezczelnym uśmiechu, godnym Kota z Cheshire. Z
pewnością jest to uśmiech, nie da się jednak ukryć, że obnaża sporo kłów. Grymas
ów jest niesamowity, przymilnie słodki niczym morze lukrecji, w którym jednak
dla niepoznaki zatopiono niepokojąco ostry anyż i suche liście laurowe,
przydając mieszance nieco aptecznego ducha. I tak na początku właśnie czaruje
rozmówcę wyłaniający się z mroku Kot – zaskakującym dysonansem ziół,
oprószonych dla dodatkowego efektu odrobiną korzennych przypraw – a to wszystko
przytłoczone zostaje akcentem słodyczy intensywnej nieomalże do zemdlenia. Wrażenie,
jakie wywiera taki początek może faktycznie wzbudzić konsternację; moje
pierwsze spotkanie z Viktem również wprawiło
mnie w lekkie osłupienie. Chociaż do skomasowanej słodyczy w perfumach
podchodzę nader sceptycznie, w tym przypadku ostatecznie dałam się uwieść.
Było
to tym łatwiejsze, iż nie trwa ona w nieskończoność. Pojawiający się znienacka
Kot nie przestaje się uśmiechać, ale zaczyna uwodzić czym innym, wyłaniając się
powoli z mroku. Bardzo sympatycznego agarowego mroku, gęstego czernią
aksamitnie nieprzeniknioną, bo wokół ciemno, choć oko wykol. Nie zdziwiłabym
się gdyby ta gęstość objawiała się nawet w formie, i płyn zamieniłby się w
gęsty syrop, opornie poddający się prawu ciążenia i nieomalże zastygający na
szklanych ściankach flakonu na kształt bryłek żywicy.
Oud
nie kwaśnieje, nie wyostrza się, lecz właśnie zagarnia miękkim ruchem całą
uwagę dla siebie. Kot pręży się, wygina grzbiet, przybiera ekwilibrystyczne
pozy, nie pozwalając oderwać wzroku od swoich doskonałych kształtów. To jednak
ciągle agar lepki i wręcz przytłaczający, czasem aż można poczuć obawę, że balansujący
na granicy szaleństwa. A u swego zmierzchu doprawiony głęboką, balsamiczną
ciemnością, pochłaniającą powoli zarys Kociej sylwetki, aż zostanie z niej
tylko zawieszony w powietrzu, szeroki uśmiech… Nadal drapieżny i bezczelny, do
ostatniego rozpływającego się w mroku kiełka ;P
(I
właśnie na tym etapie domownikom zdarzało się, przechodząc koło mnie, rzucić
łaskawie:
No, teraz ujdzie).
Zaiste,
chyba nie przesadzę jeśli stwierdzę, że Vikt
jest tak pokrętny, że trudno mi go do czegokolwiek porównać ;) I może przez to
niełatwo przejść obok niego obojętnie?
Naprawdę,
wielka szkoda, że Mr Lobb zamierza zrezygnować z jego produkcji. Nie jest to może w
moim subiektywnym odczuciu katastrofa na miarę wizji zniknięcia Rume, ale i tak żal wielki…
Za ilustracje posłużyły mi popkulturowe wcielenia Kota z Cheshire, zabrane z weheartit.com i z fanpop.com
Zapachy marki Slumberhouse to dla mnie zagadka, ale nie to skłoniło mnie do zabrania głosu.
OdpowiedzUsuń3 psiki Incense? Pamiętam, że dawno, dawno temu "zlewałem" się tymi perfumami. Nie pamiętam, ile dokładnie aplikowałem na swoje ciało, ale na pewno zdarzały się serie po 10 i więcej strzałów.
Dziś jednak stosuję kartkę papieru. Zasłaniam połowę atomizera w odległości kilku centymetrów i mogę nanieść ułamkowe części "psika". Może to marnotrawstwo, ale dopiero wtedy Incense sprawia przyjemność mojemu otoczeniu (albo nie przyprawia go o tortury ;))
Dążę do tego, że odpowiednio rozcieńczone "smrody" stają się piękne nawet dla laików. Może z Victem też można tak poeksperymentować. I wtedy usłyszysz grad miłych słów. :)
Ach, ach, chyba popadnę w samozachwyt... Brzmię jak klasyk-aforysta! hjeh ;-P
OdpowiedzUsuńA w ogóle to jak Ci nie wstyd?! To coś nie zasłużyło na taką uroczą recenzję spod znaku kota. A fuj!
Zważywszy na Twą nieskrępowaną szczerość względem oceny moich pachnideł, zakładam iż Twoje bezlitosne konkluzje mają duże szanse zagościć tu jeszcze nie jeden raz :P
UsuńEch, te reakcje otoczenia! ;) Książkę można by o nich napisać... :>
OdpowiedzUsuńNa szczęście moje już się przyzwyczaiło. Mniej lub więcej. :)
Za to Vikt jest naprawdę odjechanym zapachem. Lubię odjechaność. ;>
Wpadłaś na świetny pomysł z opisaniem go w takim właśnie kontekście.
Heh, u mojego otoczenia już weszła na stałe do użytku fraza "ten zapach? no... taki twój". I wszystko jasne ;P
UsuńVikt będzie nadal dostępny po 4 reformulacji we wrześniu 2014 . Po ostatniej zmianie dodali do zapachu : vetiver , anyż i attar kwiatowy :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńStały Czytelnik