środa, 20 marca 2013

Yes, we are mad...


Rzut oka na zbiorek moich ulubionych zapachów zaowocował ostatnio zadziwiającą konstatacją – mój zachwyt nad większością z nich nie znajduje zrozumienia w najbliższym otoczeniu.
Z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów jednym z liderów, jeśli chodzi o intensywność negatywnych reakcji jest Vikt marki Slumberhouse. 

Doskonale pamiętam, jak kiedyś po oszczędnym użyciu w ilości czterech psików (tak, to jest dla mnie ilość minimalna, tylko osławione Incense od Kamali dawkuję w ilości mniejszej, czyli psików dwóch lub trzech ;P ), odstawiłam właśnie flakonik na półkę, pogrążona w bliżej nieokreślonych rozmyślaniach, gdy usłyszałam z drugiego  pokoju pełen przerażenia krzyk mojej Mamy:
Co to jest?!
Po chwili dołączyło do niego wygłoszone podejrzliwym tonem przypuszczenie:
Wyperfumowałaś się?
(Tak na marginesie, to chyba dobrze świadczy o sile rażenia wzmiankowanych perfum XD)
W ramach testów porównawczych podetkałam odkorkowany flakon pod nos Siostrze, lecz i tu czekało mnie przykre zaskoczenie. Po ledwie pobieżnym kontakcie węchowym, Siostra najpierw lekko wytrzeszczyła oczy, a następnie stwierdziła, nie bez pewnego uznania w głosie:
Faktycznie, to dopiero jest smród.
(Ale czego spodziewać się po osobie, która taki skarb jak Bowmakers, uważa za największe paskudztwo w moim zbiorze ;) )
Czyż więc faktycznie możliwe jest, że Vikt is viscious?

W żadnym razie! (Chociaż to subiektywna opinia, jak widać znalazłyby się co najmniej dwie osoby, które podpisałyby się pod tym stwierdzeniem…).

Co więc takiego strasznego kryje w sobie owa zielona ciecz?
Otwarcie wyszczerza się w szerokim, bezczelnym uśmiechu, godnym Kota z Cheshire. Z pewnością jest to uśmiech, nie da się jednak ukryć, że obnaża sporo kłów. Grymas ów jest niesamowity, przymilnie słodki niczym morze lukrecji, w którym jednak dla niepoznaki zatopiono niepokojąco ostry anyż i suche liście laurowe, przydając mieszance nieco aptecznego ducha. I tak na początku właśnie czaruje rozmówcę wyłaniający się z mroku Kot – zaskakującym dysonansem ziół, oprószonych dla dodatkowego efektu odrobiną korzennych przypraw – a to wszystko przytłoczone zostaje akcentem słodyczy intensywnej nieomalże do zemdlenia. Wrażenie, jakie wywiera taki początek może faktycznie wzbudzić konsternację; moje pierwsze spotkanie z Viktem również wprawiło mnie w lekkie osłupienie. Chociaż do skomasowanej słodyczy w perfumach podchodzę nader sceptycznie, w tym przypadku ostatecznie dałam się uwieść. 


Było to tym łatwiejsze, iż nie trwa ona w nieskończoność. Pojawiający się znienacka Kot nie przestaje się uśmiechać, ale zaczyna uwodzić czym innym, wyłaniając się powoli z mroku. Bardzo sympatycznego agarowego mroku, gęstego czernią aksamitnie nieprzeniknioną, bo wokół ciemno, choć oko wykol. Nie zdziwiłabym się gdyby ta gęstość objawiała się nawet w formie, i płyn zamieniłby się w gęsty syrop, opornie poddający się prawu ciążenia i nieomalże zastygający na szklanych ściankach flakonu na kształt bryłek żywicy.

Oud nie kwaśnieje, nie wyostrza się, lecz właśnie zagarnia miękkim ruchem całą uwagę dla siebie. Kot pręży się, wygina grzbiet, przybiera ekwilibrystyczne pozy, nie pozwalając oderwać wzroku od swoich doskonałych kształtów. To jednak ciągle agar lepki i wręcz przytłaczający, czasem aż można poczuć obawę, że balansujący na granicy szaleństwa. A u swego zmierzchu doprawiony głęboką, balsamiczną ciemnością, pochłaniającą powoli zarys Kociej sylwetki, aż zostanie z niej tylko zawieszony w powietrzu, szeroki uśmiech… Nadal drapieżny i bezczelny, do ostatniego rozpływającego się w mroku kiełka ;P
(I właśnie na tym etapie domownikom zdarzało się, przechodząc koło mnie, rzucić łaskawie:
No, teraz ujdzie).

Zaiste, chyba nie przesadzę jeśli stwierdzę, że Vikt jest tak pokrętny, że trudno mi go do czegokolwiek porównać ;) I może przez to niełatwo przejść obok niego obojętnie?
Naprawdę, wielka szkoda, że Mr Lobb zamierza zrezygnować z jego produkcji. Nie jest to może w moim subiektywnym odczuciu katastrofa na miarę wizji zniknięcia Rume, ale i tak żal wielki…  

Za ilustracje posłużyły mi popkulturowe wcielenia Kota z Cheshire, zabrane z weheartit.com i z fanpop.com




6 komentarzy:

  1. Zapachy marki Slumberhouse to dla mnie zagadka, ale nie to skłoniło mnie do zabrania głosu.

    3 psiki Incense? Pamiętam, że dawno, dawno temu "zlewałem" się tymi perfumami. Nie pamiętam, ile dokładnie aplikowałem na swoje ciało, ale na pewno zdarzały się serie po 10 i więcej strzałów.

    Dziś jednak stosuję kartkę papieru. Zasłaniam połowę atomizera w odległości kilku centymetrów i mogę nanieść ułamkowe części "psika". Może to marnotrawstwo, ale dopiero wtedy Incense sprawia przyjemność mojemu otoczeniu (albo nie przyprawia go o tortury ;))

    Dążę do tego, że odpowiednio rozcieńczone "smrody" stają się piękne nawet dla laików. Może z Victem też można tak poeksperymentować. I wtedy usłyszysz grad miłych słów. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, ach, chyba popadnę w samozachwyt... Brzmię jak klasyk-aforysta! hjeh ;-P

    A w ogóle to jak Ci nie wstyd?! To coś nie zasłużyło na taką uroczą recenzję spod znaku kota. A fuj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zważywszy na Twą nieskrępowaną szczerość względem oceny moich pachnideł, zakładam iż Twoje bezlitosne konkluzje mają duże szanse zagościć tu jeszcze nie jeden raz :P

      Usuń
  3. Ech, te reakcje otoczenia! ;) Książkę można by o nich napisać... :>
    Na szczęście moje już się przyzwyczaiło. Mniej lub więcej. :)

    Za to Vikt jest naprawdę odjechanym zapachem. Lubię odjechaność. ;>
    Wpadłaś na świetny pomysł z opisaniem go w takim właśnie kontekście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, u mojego otoczenia już weszła na stałe do użytku fraza "ten zapach? no... taki twój". I wszystko jasne ;P

      Usuń
  4. Vikt będzie nadal dostępny po 4 reformulacji we wrześniu 2014 . Po ostatniej zmianie dodali do zapachu : vetiver , anyż i attar kwiatowy :) Pozdrawiam

    Stały Czytelnik

    OdpowiedzUsuń